poniedziałek, 28 grudnia 2009

Na wzór greckiej tragedii

Siedzieli od dobrych dwóch godzin przytuleni plecami do głazów u stóp wzgórza. Należeli do jednego z kilku oddziałów zwiadowczych wojsk sprzymierzonych, które to obozowały dwadzieścia kilometrów dalej na północ.

Słońce niemiłosiernie paliło gdy osiągnęło swą najwyższą pozycję na niebie. Niewielkie manierki całej trójki żołnierzy pokazywały już dno, ale było to niewielkim zmartwieniem. Transporter, który osłaniali zepsuł się na ostatnim odcinku przed bazą, a radiostacja oddziału uległa zniszczeniu parę godzin wcześniej w niewielkiej lawinie jaką wywołał warkot potężnego silnika. Jedyny oficer w konwoju wysłał ich by sprowadzili pomoc.

Teraz kwitli w bezruchu i milczeniu, modląc się by snajper, który ich tu przygwoździł, znużył się czekaniem i dał im spokój. Mało prawdopodobne jednak by tak się stało.
- Co robimy? Czekamy już chuj wie ile, a wokół nikogo. - powiedział starszy kapral.
- Nic. Siedzimy. - odpowiedział sierżant, poprawiając paski przy hełmie.
- Ten gnój może wezwać wsparcie! - wybuchł szeregowy na skraju paniki. - Albo zaraz jebnie nam tu granat!
- Cisza. - burknął najstarszy stopniem, krzywiąc się przy tym. Świeży opatrunek na jego udzie całkiem przesiąkł już krwią. - Gdyby nie ten jego pieprzony tłumik nasi już dawno by tu byli.
- To czemu sami nie strzelamy? - dopytywał się kapral.
- Bo teraz moglibyśmy ściągnąć tu jego kumpli. Cała nasza nadzieja w tym, że nie mają między sobą łączności. W przeciwnym razie jesteśmy w dupie.
- Więc mamy siedzieć... - szeregowy gestykulował energicznie rękami, gdy usłyszeli odgłos strzału, a z kamienia za którym się chowali odprysł odłamek wielkości dłoni.
- Kurwa! Więc mamy siedzieć bezczynnie i czekać na zbawienie. Zajebiście!
Milczenie po tym stwierdzeniu zabrzmiało o wiele dosadniej niż gdyby, sierżant potwierdził ich status donośnym "Tak, kurwa!".

Doskonale wypolerowane ostrze noża działało jak małe lusterko.
- Siedzi tam cały czas i nie odsuwa oka od celownika. - zameldował kapral. - Cierpliwy sukinsyn. Nakrył się jakimś prześcieradłem i czeka.
- Możemy go zdjąć? - spytał sierżant.
- Marne szanse. Ledwo wystaje, a żeby przycelować musiałbym wystawić łeb na strzał. - odparł. - Macie jeszcze wody?

Szeregowy zaczął się trząść.
- Nie zniosę tego kurwa, ani minuty dłużej! - wykrzyknął i poderwał się na równe nogi, po czym rzucił się biegiem przed siebie w otwartą pustynię. Tym razem celny już strzał trafił go w prawą łopatkę. Ranny zwinął się na ziemi z bólu, płacząc przez zaciśniete zęby. Pozostali dwaj nawet nie drgnęli, patrząć tylko z przerażeniem. Słyszeli łkanie i ledwo chwytany oddech, gdy szeregowy powoli topił się w czerwonej pianie wypełniającej jego płuco.
- Co robimy? Czemu go po prostu nie zabije? - wysyczał kapral.
- Czeka tylko, aż po niego wyleziemy.
- I damy się ściągnąć...
Znowu milczenie.
- Nie możemy go zostawić, panie sierżancie.
- Wiem.
Sierżant pociągnął ostatni łyk z manierki, otarł czoło po czym oparł karabin o głaz.
- Pójdę po niego. Gdy tylko dam ci znak zaczniesz napierdalać na oślep w kierunku snajpera. Może go trafisz, a może nie. Ja w tym czasie przyciągnę tu szeregowego.
Kapral nie odpowiedział.
- Zrozumiano kapralu? - sierżant podniósł głos. - Zaraz zabije go odma. - przypomniał.
- Tak jest...
- Gotów? Raz, dwa, trzy! - na ten znak automat żołnierza zaczął pluć ołowiem po zboczu. Dowódca grupy właśnie dopadał rannego gdy stłumiony przez kanonadę kaprala wystrzał rozerwał mu lewą komorę serca. Ostatni z żołnierzy schował się za kamieniem gdy skończyła mu się amunicja.
- Sierżancie!
Nic...
- Jurek!
Cisza...
- Kurwa! - kapral zerwał hełm i rzucił nim o głaz. Za hełmem poleciał karabin. Mężczyzna gotował się z bezsilności i nienawiści do snajpera. W końcu bezsilność zwyciężyła, a ten skulil się w pozie płodowej czekając. Czekając na... Śmierć?

Zaczęło się od głuchego dudnienia. Chwilę później dźwięk zbliżony do stłumionego gromu przeszedł w wyraźny odgłos łopat helikoptera. Wyłonił się nad horyzontem, rosnąc z każdą chwilą. Majestatyczna sylwetka odchyliła się w tył gdy śmigłowiec przeszedł w zawis, odsłaniając sprzężone z hełmem strzelca działko. Zbocze wzgórza zasypał ogień z wielkokalibrowej broni automatycznej. Rozerwany pled, którym okrył się snajper, pokrył się szkarłatem. Po twarzy kaprala spłynęły gorzkie łzy, gdy wokół niego spadały rozgrzane łuski, a w powietrzu górował on - deus ex machina.

wtorek, 17 listopada 2009

Konsul imperator- Wesja druga- Wstęp- Początki

Nowa wersja, czegoś starego, ugryzłem problem od innej strony, mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłej zabawy przy czytaniu (nie jest wcale patetyczne, jeszcze, ale to w końcu tylko wstęp).

Z dedykacją dla W. Kocham Cię.




Lubię czasem usiąść na parapecie i oglądać złote i czerwone liście, które powoli, kołysane delikatnym dotykiem wiatru, usypiane smętnym zawodzeniem drzew, opadają na ziemię, niczym utulone dziecko składa głowę na poduszce. Gdy to oglądam, mam przed oczami tamtą jesień: byliśmy wtedy młodzi, bezczelni i ,jeszcze wówczas, szczerzy, a świat należał do nas (o czym sami jeszcze nie wiedzieliśmy). Dziękuję Wam za tamte chwilę, Moi Drodzy. Żałuję, że nie ma Cię z nami W... Mam nadzieję, że skończysz, co zaczęliśmy D.

Wspomnienia i refleksje

AA


Rozdeptana ścieżka, pokryta błotem, nierówna, wąska, zarośnięta. Właśnie dlatego spotkania odbywały się w takich miejscach- mało zachęcające, nieprzyjemne, szczególnie po zmroku i w czasie ulewy. Stare działki nadawały się wręcz idealnie.

Wszystko przygotowane, patrole rozstawione, środki zapobiegawcze, droga ucieczki. Brakuje tylko ich człowieka- spóźnia się już pięć minut, ale wszyscy nadal czekają na swoich pozycjach. Umowa jest prosta: czekają piętnaście minut, jeśli się zjawi wszystko jest w porządku, jeśli przyjdzie po czasie, miał problemy i nie powinni nawiązywać kontaktu, jeżeli nie pojawi się w ciągu pół godziny, całkowicie zaniechają prób odnalezienia go.

Jest... wchodzi na działkę, jak zwykle przygarbiony, granatowa kurtka przeciwdeszczowa i tak jest już cała przemoknięta, a kaptur naciągnięty tylko, by zakrywać twarz. Skręca w umówioną ścieżkę... mało kto w ogóle by ją zauważył. Pochyla się nisko, żeby nie złamać zbyt wielu gałązek dzikich malin. Zatrzymuje się, przykuca w specjalnej wnęce, przygotowanej w żywopłocie. Spojrzenie na zegarek- siedem minut oczekiwania. Przyspieszony oddech, wskazówka obserwowana kątem oka. W porządku, nikogo nie ma. Kładzie się na ziemi, przeczołguje na drugą stronę żywopłotu. Znajduje się w małym kwadratowym, osłoniętym zakątku, odciętym ze wszystkich stron od świata krzakami. Nie wstając wymacuje żeliwny uchwyt. Podnosi klapę bez większego wysiłku i, ciągle się czołgając, wpełza do tunelu. Piętnaście metrów klaustrofobicznej trasy- druga klapa. Używa amatorskiego peryskopu zmontowanego z dwóch lusterek, kawałka rurki i szkła powiększającego. Czeka kolejne siedem minut. Ani śladu życia. Wychodzi i ponownie przyjmując zgarbioną postawę rusza w stronę drzwi altanki.

Wyciąga rękę, chwila wahania, ostatnie spojrzenie przez ramię, trzy stuknięcia, potem dwa, znowu trzy, sekwencję kończą cztery. Jak zwykle brak odpowiedzi. Wyciąga klucz, przekręca w starym, lekko pordzewiałbym zamku. Wchodzi do małego przedsionka. Wyciąga z kieszeni szpitalne ochraniacze na buty, zakłada je, by nie zostawić śladów podeszw. Kolejne dwa klucze, tym razem solidne kłódki na mocnych, dębowych drzwiach. Powoli, nieufnie wkracza do pomieszczenia.

- Jesteś sam?- głos jest tradycyjnie zniekształcony, prawdopodobnie puszczony z dyktafonu. Nie odwraca się, jest lepiej, że nie znają swoich twarzy. Odpowiada tylko skinieniem głowy.

- Masz towar?- kolejne skinięcie. Podchodzi do stołu, rozpina kurtkę, to najbardziej nerwowy moment, wie, że w jego plecy wycelowana jest lufa pistoletu, sam mógłby teraz wyciągnąć broń i zabić lub postrzelić osobę, z którą robi interesy. Nie ma im tego za złe. W jego pracy takie warunki to chleb powszedni, ale jak coś takiego zorganizowali ludzie nie mający dostępu do rządowych narzędzi? Nieważne, jest profesjonalistą, potrafi zrozumieć, że takie środki bezpieczeństwa są konieczne. Sam nosi zaszytą w kołnierzu szklaną ampułkę z DeAR 69- najnowszy produkt wywiadu, gdyby zdołali go po tym odratować, miałby na tyle zniszczony mózg, że i tak nie mógłby nic powiedzieć. Na szczęście, nikt nie jest na tyle szybki, by udzielić pierwszej pomocy w setnej części sekundy od momentu zażycia trucizny.

Powoli, pozostawiając możliwie największą część rąk na widoku, wyciąga prawą dłoń chronioną skórzaną rękawicą (pod spodem nosi jeszcze chirurgiczne- lateksowe). Kładzie wyciągniętą teczkę na blacie. Schyla się, podnosi reklamówkę z logiem biedronki. Zagląda do środka, wszystko się zgadza, trzy słoiki „pulpetów babuni”. Ich sos jest na tyle gęsty, by przy oględzinach ukryć ciekawszą część zawartości naczynia.

Podnosi torbę, cofa się do wyjścia. Ani jednego spojrzenia, ani jednego słowa. Wszystko poszło zgodnie z planem, teraz wystarcz stąd wrócić do szosy, wsiąść w autobus, wysiąść we wsi nieopodal, przebrać się na leśnym parkingu i samochodem wrócić do domu. Chyba robił to dla tego dreszczyku emocji i zastrzyku adrenaliny- pieniądze to tylko miły dodatek. Zamyka drzwi zewnętrzne na zamek. Wie, co teraz. Poczeka kilka tygodni na następne zamówienie, tydzień na zdobycie akt, oczekiwanie na informacje o miejscu i dacie spotkania. Będzie czekał i będzie czujny... tego uczą na szkoleniu wszystkich pracowników tajnych służb.


Wewnętrzne, solidne drzwi mieszkania otworzyły się cicho. Chłopak wsunął rękę w ciemność i nacisnął włącznik światła. Stłumiona, niemrawa poświata spowiła przedpokój- używali słabych świetlówek, by nie przeszkadzać sobie nawzajem w nocy. Zdjął kurtkę, ściągnął buty, wsunął kapcie na nogi. Ruszył cicho do swojego pokoju, jednak przerwał wędrówkę w pół kroku. „Profesjonalistka” pomyślał, podchodząc do fotela w salonie, w którym siedziała młoda, śpiąca dziewczyna. Była nowym nabytkiem Gildii, nie zwerbował jej ze względu na talenty, ale raczej z uwagi na jej pracowitość i obowiązkowość. Pełniła teraz funkcję kogoś w rodzaju jego sekretarki i pokojówki, będąc jedyną współlokatorką.

Stał tam jeszcze chwilę przyglądając się jej śniącej twarzy. Odwrócił się i wyszedł. Ich mieszkanie było jednocześnie główną siedzibą Gildii, udał się więc do do dużego pokoju, znajdującego się obok jego gabinetu, w którym znajdowało się archiwum organizacji- trzy szafy z mniej ważnymi dokumentami, duża, stara, solidna, dębowa szafa, wyłożona od środka stalową blachą, zamykana na cztery zamki antywłamaniowe i zasuwkę z solidną kłódką- w tej chował tylko najważniejsze informacje- dane członków Gildii i najpotrzebniejsze w ich planie materiały. Oprócz tego w pokoju było małe biurko i ich główny komputer. Wyciągnął teczkę z torby, położył na biurku. Wyszedł na chwilę do salonu, gdzie po cichu nalał sobie lampkę wina i wrócił do pomieszczenia. Przeglądał materiały około pół godziny, potem przełożył je do białej teczki, na którą przykleił niewielkie zdjęcie premiera, a pod nim umieścił dodatkowo imię, nazwisko, numer i datę urodzenia. Otworzył najważniejszą szafę, wsunął w szczelinę między jej drzwiami stalowy pręcik, aby wyłączyć pułapkę, odsuwając się na bok, otworzył szerzej. Wciągnął rękawice, umieścił teczkę między wieloma jej podobnymi na górnej półce. Starannie zamknął szafę, sprawdzając przy tym każdy zamek trzy razy.

Wrócił do salonu, usiadł naprzeciwko śpiącej dziewczyny. Herbata, którą dla niego zrobiła dawno wystygła, ale kanapki wyglądały zachęcająco. Zjadł szybko i z apetytem, zapijając zimnym naparem. Okrył współlokatorkę kocem i poszedł do łazienki. Nie trudził się układaniem ubraniem, rzucał je na podłogę. Dopiero wchodząc pod prysznic poczuł, jak bardzo zmęczony jest jego organizm. Szybka kąpiel, strumienie gorącej wody, szampon o relaksującym zapachu. Wycierał się szybko i niedbale, wciągnął spodnie piżamy, nawet nie myślał o szlafroku. Idąc do swojego pokoju zatrzymał się, by zgasić światło w salonie.

Spojrzał na zegarek, czwarta w nocy. Postara się szybko zasnąć, musi wstać za dwie godziny, jutro też ma pracowity dzień. No i musi jeszcze Go pożegnać...

niedziela, 1 listopada 2009

Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu...

Mnie nikt nie czyta(nie dziwię się), leniwce nie piszą, to może mnie ktoś poogląda (tak, chciałam po prostu sprawdzić jak to działa) . Akurat pasuje do listopadowego klimatu(tak, nie uznaję święta na H). Na zdjęciu Allemande i mhroczny mieleński domek. Teraz powinnam rzucić jakieś numerki, że niby profesjonalny sprzęt mam, ale nie lubię kłamać (nie ma jak autoreklama).

Może któregoś z szanownych autorów natchnie na pisanie.

Posted by Picasa

niedziela, 6 września 2009

Oni

Z dedykacją dla grafomanii.

Duża wskazówka leniwie wskoczyła na dwójkę. Deszcz dzwonił o szyby. Odłożyła papiery, dopiła herbatę i szczelnie okryła się kocem. Już od kilku godzin rozmyślała o nim. O tym dziwnym przypadku.


Nie była ani ładna, ani brzydka. Za gruba albo za chuda też. Nie miała wybitnych zainteresowań, ani osiągnięć, ot książki, muzyka, czasem jakiś film. Była jak Cristina z filmu Allena, kochała sztukę, ale sama nie miała talentu. Nie potrafiła się w niczym wyrazić. Cristina umiała przynajmniej robić zdjęcia. Ludzie ją lubili, ale tym lubieniem, która nie zobowiązuje do wyrzeczeń. Nie miała męża, narzeczonego ani faceta, więc teraz w dużym łóżku w małym mieszkaniu była sama. Nie całkiem, był jeszcze kot. Szary, wyliniały i nieco głupi pers, nazwany przez nią Psem, tak dla żartu. Jako kot, Pies nie reagował na swoje imię.

Czasem brakowało jej głębszych relacji. A czasem cieszyła się, że ma choć tą odrobinę czasu tylko dla siebie. Była tak bardzo zwykła, jak tylko zwykłym może być najbardziej szary z ludzi. Nawet imię miała pospolite- Anna.


Spełniła ambicję rodziców: została lekarzem. Rozczarowała ich tylko jednym, nie została chirurgiem plastycznym, okulistą albo ginekologiem. Była psychiatrą.


Była psychiatrą, a jej dziwny przypadek ujawnił wczoraj niezwykły talent. Dorosły mężczyzna, którego wybitnym osiągnięciem plastycznym było narysowanie domku z płotkiem i drzewem, zażądał farb, pędzli i brystolu. Kiedy mu odmówiono, krzyczał, że inaczej ich wszystkich będzie bolało dalej, a on musi im pomóc. Lekarze stwierdzili, że trzeba dbać o pacjenta i unikać ataków paranoi. Farby dostarczono do izolatki. Po kilku godzinach kompletnej ciszy zaniepokojono się. Anna zajrzała do małego pomieszczenia. Ujrzała rozrzucone farby, śpiącego pacjenta i pomalowany brystol. Obraz przedstawiał mnóstwo poskręcanych ciał, rozwartych w niemym krzyku ust, przerażonych oczu. Był tak dokładny, że takiego piekła nie powstydziłby się sam Dante.


Rano deszcz padał równie mocno jak w nocy. Nawet odrobina słonecznego światła nie padała na szare linoleum korytarza. W starym budynku wszystko trzeszczało. Były klamki. Ale pasy i kaftany też były. I dużo krzyków. Snujących się cieni, które były kiedyś ludźmi. Ilu ich stąd wraca do świata żywych? Jeden na dziesięciu? A ona dalej nie mogła się pogodzić, że nie może pomóc wszystkim. Zapukała do drzwi izolatki. Nacisnęła klamkę, która była tylko na zewnątrz i weszła. Mężczyzna leżał skulony na łóżku. Dzisiaj pasy zwisały smętnie, przespał spokojnie całą noc.

- Mam dla Ciebie nowe farby.

Zero odpowiedzi. Wiedziała, że tak będzie.

- Ale skoro jesteś już spokojny, wyjdziesz do normalnej sali.

Popatrzyła w jego oczy i coś ją zabolało. Jakby patrzyła w oczy zwierzęcia, w które właśnie celuje z dubeltówki.

- Ty to namalowałeś?- zadała głupie pytanie.

Pokręcił głową.

- To oni.

- Jacy oni?

- Oni. Samotni. Tacy jak ja. Ci którzy są zawsze ze mną. Ich boli. Chcą, żebyś ty im też pomogła. Oni chcą, żebyś ich namalowała. Żeby wszyscy wiedzieli, ze ich boli. Teraz oboje o nich wiemy.

- Weź swoje rzeczy. Przenosisz się.


Usiadła w swoim gabinecie. Zaparzyła mocna herbatę. Wiedziała, że jemu się już nie pomoże. Otępi się go lekami i będzie co najwyżej mógł składać długopisy. Chciało jej się płakać. Chciała się komuś wygadać. Znowu czuła się samotna.

Popatrzyła na pudełko farb leżące na biurku.


Cichutkie pukanie.

- Pani doktor? Oni mówią, że im pomogłem.

Nie odpowiedziała. Wiedział, że nie odpowie.


Jej pędzel z cichym szuraniem przesuwał się po papierze.


czwartek, 3 września 2009

Coś

Naciskana przez Iana zamieszczam swoje wymiociny. Może się wam spodoba, a może nie.

***

Czarny mercedes sunął gładko po mokrym od deszczy asfalcie. Zatrzymała auto nieopodal ciemnego zaułku. Oczywiście z piskiem opon, by zrobić wrażenie. I zwrócić uwagę. Będzie jak zwykle. Bezmózgie karki złapią się na niewinną minkę, strój niegrzecznej córeczki tatusia, piski i ucieczkę w ciemność. Sami wlezą do jaskini lwa.
- Co lalka, ochroniarza nie masz w zestawie do fury?
Głupkowaty rechot. Tryumfalny uśmiech. W głowie. Na twarzy zmieszanie. Idą do niej, a ona odwraca się i ucieka na oślep, piszcząc przeraźliwie. W środku nocy ciężko o ratunek. Nagle ściana. Odwraca się i wpada wprost w napchane sterydami łapska.

Zwolniony film. Czerwone paznokcie przeorały pierwszemu czoło, czerwona szminka miesza się z rubinowym kolorem krwi. Nieważne, czy inteligentni czy nie, zawsze smakują tak samo. Wygląda to jak na obrazie Muncha, ruda kaskada spływa na jego ramiona. Reszta ucieka. I tak nikt im nie uwierzy.

-... i wtedy rzucasz k10. Słuchasz ty mnie?
- Yyyy. Tak, tak słucham. To co było z tymi k6?
- K6 były 15 minut temu, moja droga.
- A, tak,tak. Mówiłam Ci, że i tak tego nie ogarnę. Pójdę już. Zobaczymy się jutro.

Buziak na dowidzenia nie zmieni tego, że zawsze jest Jej smutno kiedy moknie na przystanku. No dobrze, nie zawsze, akurat dzisiaj. Wczoraj też. To ten deszcz. A może to, że wkurzają Ją ciągle te same piosenki w słuchawkach. Albo to, że nie ma burzy rudych włosów tylko jakiś zdechły kolor sugerujący dziwne kontakty Jej matki z irlandzkim listonoszem. Albo to, że jak bardzo nie wciągnęłaby brzucha i tak wystaje. Tak samo jak wielki tyłek. W Jej mniemaniu wielki. W mniemaniu lustra też. Autobus oczywiście musiał wjechać w wielka kałużę. Kałuża akurat była przed Nią. Gdyby miała rude włosy zjadłaby kierowcę. Ale nie jest kimś innymi, mimo, że o tym marzy.

Niekończące się pasmo sukcesów: trzeba iść samemu na spacer. Nie, nie pójdzie z Nim, nie chce się poniżać. Zresztą pewnie siedzi z kumplami. Po drodze zajdzie się do sklepu. Z dymem tytoniowym uleci cały wielki wkurw na świat. A może i wódzia się znajdzie. Później będzie wydzwaniać , żeby Ją ktoś odholował do domu. Albo i nie.

Siedzi na mokrym piachu i gapi się na morze. Złość wcale nie ulatuje. Ani z kolejnym łykiem, ani z dymem. Tylko morze przechyla się pod dziwnym kątem. Wkurza Ją, że czasem tak trudno zapomnieć o niektórych sprawach. A Ona bardzo nie chce pamiętać. Bo niektóre wspomnienia wyżerają człowieka od środka. I nie dają w nocy spokojnie zasnąć.

- Witaj.
Patrzy w górę.
- O ja pierdolę. Nie trzeba było kupować tego taniego szajsu.
Spojrzenie pełne wstrętu na butelkę.
- Taka ładna dziewczyna, a tak brzydko mówi.
- Taki stary facet, a bawi się w doczepianie skrzydeł. W Ikara się bawisz?
- Jestem Aniołem.
Po 5 minutach udaje się Jej opanować śmiech.
- I co w związku z tym?
- Cóż, doszliśmy do wniosku, że nadawałbyś się do pilnowania ludzi. Wiesz, Anioł Stróż, te sprawy. Masz dostateczny poziom wrodzonej empatii, wrażliwości i sumienności. W prostych słowach: nadajesz się.
- A co ja z tego będę mieć?
- Spokój. Wymażemy wszystkie wspomnienia.
Wypchaj się. No idź sobie stąd. Już.

Białe pióro na piachu. Pewnie to pióro mewy.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Przeglądając podręczniki...

W końcu zebrałem się by sprzedać podręczniki i przeglądając geografię do klasy pierwszej znalazłem coś takiego (własnej produkcji, choć kontekstu za cholerę nie pamiętam - chyba żeśmy się z Artemisem kasowali wtedy na "wiersze") i pomyślałem, że jest to niewarte publikacji, więc publikuję. ^^ Ale jestem mroczny, cholewa! xD

Otulony mrokiem,
Łaknąc Twego ciepła,
w bezmiarze tęsknoty,
osuwam się do piekła.

Spalone za mną mosty,
nie ma juz powrotu,
ostatni upadek,
nie będzie już wzlotów.

I gdy w tej rozpaczy,
ocierając oczy,
ledwie to spostrzegam,
Anioł ku mnie kroczy.

Rozpostarte skrzydła,
biją bladym blaskiem,
słowa więzną w gardle,
proszę, okaż łaskę.

Lecz anioł ciągle milczy,
wzbudzając mą trwogę,
patrzy na mnie z pogardą,
rusza w dalszą drogę,

Chwytam go za ramię,
jaki byłem ślepy!
Żem w tej nieziemskiej istocie,
nie dostrzegł kobiety.

Odeszła... ta jedyna,
czy powróci? Nie wiem,
I łudząc się krzyknąłem...
Pragnę tylko ciebie.


Nie podejmuję się interpretacji, powyższego fragmentu. Zdaje się, że znaczenie anioła zmieniło się diametralnie od tamtej pory (na plus oczywiście :* ) i że autor jeszcze nie wykształcił daru przewidywania przyszłości, bo z mostami i wzlotami okropnie się pomylił. ^^

A tu coś na świeżo:

Oddałaś mi swą krew i wzleciałem wysoko,
na iglicę szczęścia gdzie nie sięga oko,
I tak już pozostałem pewien możliwości,
że w tej samej mogile spoczną nasze kości.


dla mojej M. :* (mówiłem że mhrocznie ;P)

wtorek, 25 sierpnia 2009

Przepraszam, jeśli końcówka jest niedorobiona, pisałem sam, na innym sprzęcie (nie przywykłem jeszcze do klawiatury laptopa) i nie wiem, czy nie odbiega pod względem klimatu. Może Ian będzie miał ochotę jutro przeczytać i poprawić, dziś jest późno i marzę tylko o łóżku.

Ze swojej strony dedykuję dwóm paniom:

-W...

-A... możesz to uważać z podwójne wyróżnienie.

Odessa, Lipiec 1985


Gęste, ciemne, burzowe chmury i rzęsisty deszcz nadawały przedmieściom Odessy iście upiorny wygląd, spowijały drobne alejki w mroku nocy i tłumiły wszelkie oznaki życia na większych ulicach. Tłumiły także światła latarni, które ze wszystkich sił starały się objąć swoim blaskiem jak największy obszar zamokłego chodnika i frontów sklepowych. Nieskutecznie. 
W jednej z bocznych uliczek tej biedniejszej dzielnicy miasta grupie siedmiu młodych mężczyzn dopisywał humor. Otaczali oni właśnie półkręgiem młodą, piękną kobietę stojącą w głębokiej kałuży i przyciskającą swe plecy do ściany niczym owca zagoniona w róg zagrody przez watahę wygłodniałych i spragnionych krwi wilków. Dziewczyna rozpaczliwie wymachiwała rękoma nieporadnie dzierżąc w nich nóż, który na wszelki wypadek nosiła w torebce, starając się by strzępy koszuli nie dołączyły do porwanej marynarki i spódnicy przesiąkających teraz wodą kilka stóp* za plecami napastników.
- Budz liubieznaja dziołszka i daj żopu! - śmiał się jeden z nich.
- Trahaj sja! - wrzasnęła gdy w akcie desperacji rzuciła się na jednego z napastników unosząc ostrze. On złapał jej nadgarstek i w mgnieniu oka wyuczonym ruchem pozbawił ją broni. Chwycił ją za gardło obracając uprzednio tak, że teraz przyciskał jej plecy do swojej piersi. Na ogoloną głowę bandziora spadł tlący się jeszcze niedopałek papierosa. W zastygłym na moment powietrzu rozbrzmiało głośnie, aczkolwiek leniwe klaskanie.
- Brawo panowie, brawo. Naprawdę się wzruszyłem. W siedmiu chłopa złapać jedną nieumiejącą walczyć kobietę. Wyśmienicie. I co teraz? Zgwałcicie ją? Żadna zabawa. Spróbujcie to zrobić zostawiając jej nóż. To byłoby ciekawsze.
Gdy słowa ucichły głowa zbira trzymającego dziewczynę pod wpływem brutalnej siły oderwała się od reszty ciała by ze zdumiewającą prędkością rozbryznąć się czerwoną mgłą na pobliskiej ścianie. Z rozerwanej szyi wytrysnęła potokami krew ochlapując wszystkich wokół. Jeden z napastników, ten którego kwadratowe czoło zdobiła paskudna blizna, zatoczył się, a napotkawszy na drodze swej lewej pięty krawężnik, z donośnym pacnięciem upadł w słodko pachnącą mieszaninę posoki i rzadkiego błota zbierającą się wokół żeliwnego włazu studzienki kanalizacyjnej, po czym przywrócił światu na wpół strawioną piwno-ziemniaczaną papkę, z której nieśmiało wychylały łapczywie oddarte kawałki sznycla po wiedeńsku. Dwóch kolejnych czyli szczęściarz w nowym dresie Adadosa i i ciężko obuty skin z podkrążonymi oczyma rzucili się do ucieczki. U wylotu uliczki stał... on. Nieszczęsne zbiry były na tyle przerażone, że nawet nie poczuły uderzeń wyprostowanych ramion, które posłały ich na dziurawą betonową wylewkę. Jegomość w niesztampowym szarym (nieczarnym) płaszczu nonszalanckim krokiem podszedł do dresiarza i chwycił go za krtań, by bez żadnego grymasu wysiłku zacisnąć dłoń, aż brutalnie prześlizgujące się przez skórę, a później rozrywające kolejne warstwy mięśni, arterii i ścięgien palce, spotkały się w narcystycznie czułym muśnięciu opuszków. Uwolniona błyskawicznym ruchem ręka otworzyła drogę strumieniom krwi usilnie starającym się wyrwać z ograniczających je żył. Jucha wybiła pulsującymi falami i poczęła meandrować pośród starannie wyrzeźbionych na podrzędnej, spelunowatej siłowni o obdrapanych ścianach oraz regularnie nawożonych ponadnormowymi ilościami sterydów i odżywek anabolicznych mięśni, niczym rzeka, która początek swój bierze w przeżartym zawiścią i do cna zepsutym sercu. Ciałem dresiarza wstrząsnął dramatyczny dreszcz, który był jednak tylko preludium do całej elegii złożonej z drgawek i agonalnych konwulsji, w skład, której wchodziły również desperackie strofy o zdzieranych o beton paznokciach szukających po omacku choć jednego oddechu, zostawiających szkarłatne ślady na betonie szybko zmywane strugami deszczu. Nie zwracając uwagi na marne dogorywanie mięśniaka wijącego się spazmatycznie w przedśmiertnym szoku, nieznajomy ruszył w kierunku drugiego z leżących. Ten na swe nieszczęście próbował odpełznąć na bok urywanymi ruchami przedramion i nóg zagarniając łapczywie zarówno wodę jak i centymetry odsuwające go od budzącej w nim paniczny strach postaci kata. Morderca poruszał się jednak znacznie szybciej niż „robak” u jego stóp i po drugim kroku z niezwykłą siłą przydepnął jego plecy ciężkim obcasem buta.
-Kim ty kurwa jesteś?! - wykrzyknął młody blondyn z szeroką szczęką, którego posłuszne strachowi zwieracze na stałe zmieniły barwę jego niegdyś śnieżnobiałych bojówek.
-Jam jest Irra, prawowity dziedzic drugiego domu Sumerów przed spisaniem dziejów, narodzony z krwi Lilith i w prostej linii potomek Nergala*, Bicz Nocy, Wiatr Mordu, Siewca Zguby. Strażnik Babilonu, Pogromca Faraonów, Śmierć w cieniach, Czarny Los... - mówiąc to pochylił się do kolejnej ofiary wpijając swe palce rozcapierzone, niczym szpony drapieżnego ptaka w muskularne plecy na wysokości nerek. - ...przechodni władca i najwyższy kapłan zikkuratu w Uruk, prawdziwy autor kodeksu Hammurabiego, sprawca szaleństwa Nabuchodonozora, ojciec pierwszego cesarza Chin, wielki sensei szkoły ukrytego miecza, centurion w służbie Kasjusza... - ściśnięte w niewiarygodnie szybkim ruchu tkanki nieszczęśnika ustępowały niewyobrażalnej sile, by pozwolić zamknąć kręgosłup w zabójczym uścisku. - książę Lotaryngii, diuk Westminster, biskup diecezji pruskiej, hrabia Aston, piąty ataman zbójecki południowej kijowszczyzny, bojar czelabiński, władca dolnego kręgu, odkrywca Thule, rycerz Avalonu... - ramię skryte w rękawie szarego, obryzganego krwią płaszcza poruszało się powoli, lecz z niezwykłą łatwością oddzielało kręgi, jeden po drugim, od mięśni grzbietu mężczyzny leżącego w kałuży deszczowej wody i własnej krwi. Ten nie rzucał się, ani nie wrzeszczał, nie pozwalało mu na to sparaliżowane jeszcze przed śmiercią ciało.
-Obecnie jednak, przyjaciele mówią na mnie... Młody. - na ustach zawitał mu złowieszczy uśmiech.
Uniósł się znad zwłok. Błyskawicznie rzucił się na kolejnego przeciwnika. Wyprostowana ręka przebiła go na wylot wydzierając serce. Szybki obrót. Bryznął fontanną szkarłat. Następny zwinął się starając się powstrzymać wypływające z rozciętego brzucha jelita ociekające treścią żołądkową.
-Zostało was dwóch. Który pierwszy?
-Ty! - krzyknął wąsacz o szczurzej twarzy wyciągając pistolet. Wymierzył w kierunku zabójcy i zamarł. Jego oczy zrobiły się mętne. Ręka cofnęła się wolno. Lufa dotknęła skroni. Broń wypaliła posyłając właściciela w objęcia śmierci.
-Sześć do zera. - zaśmiał się z cicha obserwując, jak galaretowata szaro-różowa masa eksploduje i opada na ziemię niczym pierwsze płatki zimowego śniegu.
-No to co zasrańcu? - zwrócił się do ostatniego z niesmakiem obserwując brązową plamę, która zaczęła rozlewać się po nogawkach blondyna. -Kończymy?
Chłopak był zbyt przestraszony by jakkolwiek zareagować, gdy Młody bez wysiłku, przy akompaniamencie obrzydliwego chrupnięcia skręcił mu kark. Morderca zlustrował pobojowisko dostrzegając siedzącą z dość niewygodnie ułożonymi nogami dziewczynę. Dziewczynę, której przypadkowym obrońcą stał się. Lekkim krokiem, przybierając łobuzerską minę, której charakteru dodawały krople krwi ściekające mu po twarzy skierował się ku nieznajomej piękności.
-Zgwałciłbym cię tu... - dziewczyna zemdlała. - ...ale nie jestem taki jak oni.

Przebudzenie sprowadziło na nią błogi spokój. Zdawało się, że był to tylko koszmar i, że wszystko wróciło do dawnego porządku. Dodatkową ulgę przynosił zapach doskonale zapowiadającej się jajecznicy na boczku unoszący się w powietrzu... Otrzeźwienie było nagłe i raziło z gwałtownością gromu – przecież od dwóch lat mieszkała sama! Natychmiast rozwarła powieki, by z przerażeniem stwierdzić, że znajduje się w całkiem obcym pokoju, na całkiem obcym łóżku, otulona w całkiem obcy (aczkolwiek miękki i ciepły) koc. Niepokój potęgował wystrój pomieszczenia: bałagan i niezbyt nowe wyposażenie znacznie ustępowało standardom, do których przywykła. Nie prowadziła wprawdzie majętnego i rozrzutnego życia, ale dbała o porządek i elegancję swojego schronienia. Stare, trzeszczące, ale wygodne łóżko znajdowało się na środku ściany, przysunięte do niej wezgłowiem i otoczone stęchłymi barykadami starości- z lewej strony dębowej szafy, z prawej sterty brudnych i śmierdzących potem ubrań. Otwór okienny widniejący na wprost nie przepuszczał przez gęste zasłony i falangę żaluzji najmniejszej drobiny światła. Jedyny blask pochodził od samotnej świecy stojącej na czworonogim, chwiejącym się taborecie, o zniszczonym, zapewne jakimś ostrym narzędziem, siedzisku. W tym słabym oświetleniu czuła się nieswojo, co wzmacniało jej strach... Była przyzwyczajona do w pełni nasłonecznionych za dnia całkowicie zaciemnionych w nocy pomieszczeń. Teraz, gdy pojedyncza świeca wywoływała grę cieni i półcieni na nierównych powierzchniach topornych mebli, obawiała się wyjrzeć za załom szafy lub wyciągnąć dłoń w kierunku klamki drzwi, albowiem nie wiedziała, co za nimi może się czaić. Niepewnie uniosła się z łóżka i na każdym kroku walcząc z mroczną podświadomością, która z pełną premedytacją kreowała w jej umyśle najgorsze scenariusze, zbliżała się w kierunku okna. Gdy dotarła do ciężkiej zasłony, zdawało jej się, że minęła cała wieczność od chwili, kiedy jej pośladki oderwały się od powierzchni sprężynowego materaca. Sięgnęła ku pokrętłu gęstych żaluzji.

-Nawet nie próbuj... - obróciła się wkoło na pięcie, zdezorientowana, przy czym jej stopa natrafiła na niedbale porzuconą... patelnię. Straciła równowagę i byłaby upadła gdyby nie silne męskie, aczkolwiek delikatne ramiona, które chwyciły ją przy samej podłodze. Poczuła się w nich bezpiecznie.
-Nie po to ratowałem cię przed tymi oprychami, żebyś teraz miała rozbić sobie głowę o parkiet.
-Gdybyś nie był takim bałaganiarzem na pewno zdołałabym tego uniknąć. - odparowała po chwili niespodziewanie odzyskując rezon. Po fakcie zorientowała się, jak absurdalnie wygląda sytuacja. W objęciach trzymał ją obcy facet, który gołymi rękoma zabił siedmiu dorosłych mężczyzn. Animusz wyparował z niej w jednej chwili. Poczęła krzyczeć i wyrywać się Młodemu, który nie myśląc długo położył ją delikatnie na ziemi i skierował się do wyjścia z pokoju.
-Jak skończysz to śniadanie czeka w kuchni. - wyszedł. Dziewczyna zbaraniała, a co gorsza w jej głowie zaczynała kiełkować fascynacją tajemniczym osobnikiem. Powoli wstała i założyła zielony szlafrok leżący na łóżku po czym nieśmiało wysunęła się z pokoju. Kierując się odgłosami krzątaniny weszła do oświetlonej jedną żarówką kuchni, w której na stole stał już całkiem solidny zestaw śniadaniowy. Dżem, miód, świeże bułki i masło, a do tego spora porcja jajecznicy. Tylko jedno nakrycie.
-A ty nie jesz? - spytała.
-Już zjadłem. Smacznego. - powiedział wesoło i odsunął jej krzesło zapraszającym gestem.
Spojrzała na niego z obawą, ale przyjęła zaproszenie z powodu bardzo trywialnego – była nieziemsko głodna. Zaczęła jeść dosyć łapczywie i nie przejmowała się estetyką. Młody w tym czasie przypatrywał się jej z zaciekawieniem i pozwolił sobie na bezczelny uśmiech, kiedy odsłoniła pierś machnięciem ręki, jakie miało zrzucić z szlafroka kawałek bułki. Spłonęła czerwonym rumieńcem, ale nie skomentowała, wiedziała bowiem, że znajduje się w jednym pomieszczeniu z mordercą... co najmniej siedmiokrotnym. Nie mogła mu odmówić pociągającego wyglądu, wręcz przeciwnie, fizycznie był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Nagi tors (nie miał na sobie nic prócz dżinsów) również wywołałby uśmiech na wielu kobiecych twarzach. Nie był wielki i masywny, jak te oprychy, które ją zaatakowały, ale jego sylwetkę charakteryzowała świetna proporcja i piękna rzeźba mięśni. Również twarz była atrakcyjna, choć z zaułka, w którym się poznali, zapamiętała ją nieco inaczej. Nie mniej jednak krótkie, czarne włosy i dwu- trzydniowy ciemny zarost wyśmienicie kontrastowały z jego intensywnie zielonymi, dużymi oczyma. I mimo, że pociągała ją bardzo fizys nieznajomego, nie potrafiła przełamać lęku przed nim, ba, nie potrafiła nawet odezwać się do niego, bez wyraźnej sugestii z jego strony. On za to nie miał większych problemów.
-Jak ci się spało Katerino?- spytał tonem tak naturalnym, jakby znali się od wieków.
-Dob... skąd znasz moje imię?
-Sprawdziłem w dokumentach. Pozbierałem twoje rzeczy... Nie sądzisz, że dosyć nieładnie rozrzucać zawartość torebki po całej ulicy? Że o ubraniu nie wspomnę?
Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę, że gdy obudziła się była zaledwie w starej, wytartej koszulce, co znaczyło, że... że ten skurwiel rozebrał ją i... 
-Spokojnie, nie patrzyłem!- wybuchł śmiechem, a widok zmieszania musiał odbić się na jej twarzy, gdyż dodał od razu:
-Nie myśl za głośno, bo... potrafię czytać w myślach. Owszem rozebrałem cię i ubrałem w koszulkę, zaraz po tym, jak zmyłem z ciebie krew i brud, ale nie pozwoliłem sobie na nic więcej. Zdecydowanie wolałem zaczekać, aż wrócisz do pełni zmysłów- powiedział podchodząc i pochylając się niebezpiecznie blisko jej twarzy. Poczuła jego zapach, był miły, przyjemny, nie wyczuła wprawdzie woni konkretnej wody kolońskiej, ale jakąś nutę sugerującą dom i bezpieczeństwo. Pachniał męsko, w każdym szczególe znaczenia tego słowa, tylko zapach ten był taki... przytłumiony. Jakby syciła się zapachem najlepszego domowego wypieku przez złożoną chusteczkę lub... maskę chirurgiczną. Nie potrafiła lepiej opisać tego odczucia.
-Nie marszcz tak noska, otworzy ci się zadrapanie na policzku- powiedział spokojnie, błogo, opiekuńczo i jakby pieszczotliwie, wyciągając jednocześnie palec, by otrzeć z jej lica kroplę krwi, którą następnie... zlizał, jak najlepszą delicję, którą przytrafiło mu się smakować.
-Czemu tak się mnie boisz, Katerino? Przecież uratowałem twoją skromność, że tak powiem i prawdopodobnie również życie.
-Zabijając przy okazji siedmiu ludzi... - wydusiła z siebie niemal na siłę.
-Czy życie takich ludzi ma jakieś znaczenie?
-Jak w ogóle można stawiać takie pytania?!- niemal wykrzyczała mu w twarz podnosząc się gwałtownie i zmuszając go do wyprostowania sylwetki.
-Oh...chyba rozumiem... Zdaje się, że ogranicza cię ludzka moralność. Więc coś ci powiem: wasza moralność to przeżytek i bezsensowne ograniczenie. Ci ludzie zaatakowali coś, co uznałem za piękne, więc powinienem był tego obronić. Jeśli chcesz mieć pretensje o ich życie, miej je do siebie!
-A co ja mogłam zrobić?! - wykrzyczała zrozpaczonym tonem, kiedy jej myśli analizowały jeszcze wypowiedź mężczyzny.
-Wystarczyło poprosić, żebym nie ratował ci życia i pozwolił im sobie poużywać. Jak myślisz: długo jeszcze po twojej śmierci znęcali by się na twoich zwłokach i przy ich pomocy zaspokajali swoje żądze? A może oczekiwałaś księcia z bajki a białym rumaku, który poobijałby ich dając ci czas na ucieczkę i zaczekał, aż tamci się pozbierają i spuszczą mu wpierdol lepszy niż on im? No cóż... kiedyś byłem księciem, ale rumaki i lance dawno wyszły z mody... moja ty księżniczko!- gdy wyrzucał z siebie ten monolog, nie unosił głosu, choć ten drgał mu nienaturalnie, jakby Młody walczył z wewnętrznymi demonami. Przez cały jednak czas uśmiechał się uśmiechem wyniosłym i okrutnym, niezwykle ironicznym, kąśliwym i bolesnym, co sprowokowało ją do podświadomej reakcji. Jej ręka wystrzeliła w błyskawicznym uderzeniu, zanim zdała sobie z tego sprawę, była jednak zbyt wolna. Mężczyzna uchwycił jej nadgarstek mocno i w uścisku tym nie było ani na krztę delikatności, którą emanował jego wcześniejszy dotyk, gdy porwał ją na ręce ratując przed upadkiem.
-No proszę, budząc się w tobie pierwotne instynkty- wymruczał nie poruszając ustami- Jeszcze moment i dojdziemy do czegoś ciekawego. 
Dziewczyna była już teraz niezwykle przestraszona, zaczęła więc krzyczeć w akompaniamencie mocnych, jak jej się zdawało szarpnięć rękoma. Krzyk szybko zmienił się w pisk, a ręce rozpaczliwie traciły siły, mimo to nie ustępowała w walce o wolność.
-Przestań robić tyle niepotrzebnego hałasu, bo zamknę ci buzię.
Nie przestała. Młody objął ją więc w tali ruchem tak szybkim, że nie zdążyła go dostrzec i przyciągnął do siebie zamykając jej usta w pocałunku. Szarpnęła jeszcze tylko raz, po której to próbie mężczyzna pociągnął ich oboje na ziemię, łagodząc upadek własnymi plecami i układając ją na swojej piersi.
-Jednak udało ci się zamknąć buzię Katerino- powiedział cicho, niemal szeptem, na który to głos dziewczyna podniosła głowę, by zajrzeć mu w oczy. Gdy tylko ich spojrzenia spotkały się oczy Młodego zalśniły błękitem, wpierw delikatnym, potem mocniejszym, aż wreszcie emanowały na tyle mocno, by oświetlić większą część pomieszczenia bez pomocy energochłonnej żarówki. Łaknąc tego światła i chłonąc je całym ciałem Katerina uspokoiła się i wyzbyła większości emocji, jakie targały jej duszą. Przysunęła się do wybawiciela i oprawcy w jednej osobie, i pocałowała, długo, namiętnie, a on odwzajemnił pocałunek. Przycisnął ją mocniej do siebie ręką, która ciągle obejmowała dziewczynę i przekręcił ich ciała w powietrzu. Ułożył Katerinę na „dywanie” wymoszczonym z rozchełstanego szlafroka i delikatnym muśnięciem odgarnął rudy lok z jej bladej twarzy. No cóż, mam słabość do kobiet o takim typie urody, przyznał w duchu, w momencie, w którym zaczął pieścić piersi kobiety zębami i językiem. Słyszał wyraźnie, jak przyspiesza jej tętno i wiedział, że to dopiero początek, doznań, które oboje przeżyją tego poranka... prawdopodobnie popołudnia. Stopniowo zaczął przesuwać się ze swymi pieszczotami, maszerując przez jędrny i płaski brzuch dziewczyn sumiennie, niczym żołnierz zamierzający zdobyć w bitwie chwałę i majątek. Tak się składało, że jego bitwą było jej ciało, chwałą i majątkiem spełnienie... a poza tym lubił zdobywać. Gdy dotarł do kwiatu jej kobiecości zaprzestał pieszczot zębami, nie chciał bowiem, by kapryśne kły spłatały mu figla. I tym razem na efekt swoich zabiegów nie musiał czekać długo i objawił się on nie tylko w formie przyspieszonego oddechu i pulsu, które wyczuwał, ale również poprzez zamknięcie oczu i ciche sapnięcia wydobywające się z ust dziewczyny. Zachęcony przylgnął do niej w silnym pchnięciu bioder i pozwolił, by objęła go ramionami, co nie nie pozostało bez śladu. Jego plecy szybko zaczęły pokrywać się czerwonymi liniami, jakie znaczyły długie paznokcie dziewczyny w niekontrolowanych ruchach, które wykonywały jej ręce, barki, całe jej ciało, łącznie z nogami i biodrami wiło się w sposób niekontrolowany. Po chwili Młody również również obejmował Katerinę, by unieść ją do pozycji siedzącej, w której przytrzymywał ją rękoma samemu klęcząc i pozwalając ich ciało tańczyć w naturalnym rytmie, jaki same sobie wybierały. Dziewczyna przyspieszyła nagle i on poszedł w jej ślady pozwalając, by ogarnęła ją fala rozkoszy, w czasie której krzyknęła głośno i przeciągle, krzyknęła, choć nie wiedziała, że krzyczy i zapewne, gdyby nie jego rozżarzone błękitem oczy, krzyk ten mógłby ściągnąć uwagę niejednego sąsiada. Sam przeżył chwilę podobnego uniesienia zaraz potem, nie krzyczał jednak, a wzmógł wysiłki, wiedział bowiem, że w przypadku Kateriny nadchodzi druga fala. Tym razem krzyknęła tak głośno, że musiał odchylić głowę, a jej palce wpiły się w barki Młodego tak mocno, że na jego plecach pojawiło się dziesięć drobnych strumyków krwi łączących się w dolinie kręgosłupa w spływających na podłogę. Nie przejął się tym jednak, ale pozwolił rozczochranej głowie dziewczyny przylgnąć do jego spoconej piersi, co uczyniła skwapliwie, ściskając go mocno ramionami i łącząc kleiste równo od krwi, co od potu dłonie, za jego plecami.
-Otwórz oczy- powiedział cicho, całując jednocześnie jej szyję. Spełniła prośbę i ujrzała, że lewitują kilkanaście centymetrów nad podłogą, na której widniały dwie krwiste plamy: jedna intensywnie czerwona i gęsta ulokowana pod Młodym, druga jaśniejsza wsiąkała już w szlafrok.
-Potrafisz być całkiem miła i konkretna, kiedy już zamkniesz buzię, wiesz?- rzucił kąśliwie pod jej adresem. „No mrau” dodał jeszcze tylko w duchu.


*użyliśmy zagranicznej jednostki miary tylko i wyłącznie dla znudowania nastroju

*proszę nie kojarzyć imienia Nergal z artystą znanym jedynie z tego, że obecnie jest w związku z koleżanką po fachu, piosenkarką o dużym biuście i blond włosach, która najbardziej, jak może, stara się skryć swoją inteligencję

Ian i Artemis

czwartek, 20 sierpnia 2009

Kciuk

Kogel-mogel, szczypawica,
Zjedz mnie proszę jak szlachcica,
Burza, wiadro i kot biały,
Głos przykuwa się do skały,

Masło, kryształ czy buraki,
Zaraz lwa rozbolą flaki,
Kaktus, misiu i morderca,
Wszak cebula nie ma serca,

Sieć, parapet, kawał złomu,
śledź zabity pokryjomu,
Pompa, leżak, but zielony,
macha żółwiem z lewej strony.


"Tere-fere, bum tralala,
Ianowi odpierdala..." - dop. Evan

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

wtorek, 4 sierpnia 2009

Wpieriot!

Dmitrij zasznurował buty, wciągnął zamszowe mitenki podszyte kevlarem, zapewniające pewny chwyt i poprawił ładownice. W szatni panował rozgardiasz mimo, że nikt się nie odzywał. W powietrzu dominowały odgłosy zapinania pasów, stukotu zatrzasków przy ochraniaczach, bzyczenie ściaśnianych uprzęży i metaliczny szczęk zamków. Gdzieś pomiędzy tymi dźwiękami przeciskało się jednak szybkie, nerwowe skrobanie długopisów po papierze. Po pewnej chwili pisali niemal wszyscy. Dmitrij odwrócił się do nich plecami i wymaszerował.
Nie dziś... Dziś nie...
Gdy drużyna wysypała się z koszar, on stał kończąc ostatniego papierosa przed odlotem. Wskoczyli na pokład Mi-24 wciąż w milczeniu poganiani tylko silnymi klepnięciami starszyny w łopatkę. Dmitrij rozejrzał się nerwowo. Sasza, tak, chyba on, chociaż o pewność ciężko gdyż wszyscy mieli kominiarki, wyciągnął do niego rękę. Ściskał w niej pomiętą lekko kartkę papieru A4 i długopis. Zapewne na ich twarzach na moment zawitał uśmiech. Dmitrij miał przeczucie, a przez długie lata bezdomnego życia na ulicy nauczył się im ufać. Odbił się od dna i teraz był tutaj. Dostał mieszkanie, pracę. I znalazł dziewczynę. Pospiesznie zaczął kreślić koślawe litery. Czasu miał niewiele.


Oksano,

Miałem już tych listów nie pisać, bo za każdym razem gdy piszę do Ciebie te kilka słów czuję, jakby koniec był pewny, jakbym nigdy nie miał Cię już zobaczyć, jakbym już Cię opuścił. Wielu z tych, których odeszło, czuło to przed akcją. Otóż, dziś ja to poczułem. Gdy mnie zabraknie wiedz, że nie chcę byś po mnie płakała. Jesteś młoda, piękna i możesz sobie ułożyć życie tak jakbyś mnie nigdy nie znała. Pietja się Tobą zaopiekuje. Wiem, że go lubisz, a on ko. Nie mam do Ciebie o nic żalu. Przepraszam, że zawiodłem. Wszystko co miałem zapisałem na Ciebie.

Dmitrij


Szybko zakleił kopertę i oddał ją starszynie. Właz przedziału desantowego zatrzasnął się, śmigła wirowały coraz szybciej, aż w końcu helikopter oderwał się od ziemi i pomknął nisko nad nią w stronę gór. Lecieli długo, wymieniając beznamiętne spojrzenia. Ich oczy nie mówiły kompletnie nic. Nie znaczy to, że się nie bali. Każdy się bał. "Bohater nie jest odważniejszy od zwykłego człowieka, ale jest odważny pięć minut dłużej." jak rzekł Ralph Waldo Emerson. Tu wszyscy byli odważni pięć minut dłużej, bo tak ich nauczono. Nikt nie chciał jednak umierać.

Helikopter wszedł w zawis, a drzwi włazu odsunęły się na boki. Z obu stron maszyny rozwinęły się dwudziestometrowe liny.
Wpieriot!

piątek, 17 lipca 2009

Młody - opowiadanie pierwsze

Tenże specjalny utwór dedykujemy EMKOWI jako,  że wszędzie tylko seks i absurd.

ARTemis i Ian

Kijów, listopad 1985

Promienie księżyca wpadające do sypialni przesyconej ekstatycznym pomrukiwaniem oświetlały pięknie wyrzeźbiony, nagi tors Młodego, pod którym spazmatycznie łapiąc oddech wznosiły się kształtne mlecznobiałe piersi okolone ciernistymi splotami tatuaży. W trakcie swego długiego życia Młody darzył szczególną sympatią kobiety o płomiennie rudych włosach, dlatego cieszył go widok młodej, ciepłej twarzy Kateriny ułożonej na poduszce z gęstych loków koloru krwi, które tak ślicznie kontrastowały z jej jasną cerą.

- Wie... esz... mmm... Młoooooody... Aaa! Mmm... - słowa wychodzące z ust Kateriny urywały się w połowie, gdy kolejne fale rozkoszy zalewały jej ciało. Gwałtownie wygięła się w łuk i przylgnęła do chłodnego ciała kochanka znacząc paznokciami czerwone ślady na jego plecach.
- No mrau... - wyszeptał Młody zdwajając wysiłki. Jego oczy rozjarzyły się bursztynowo, kiedy ich ciała oderwały się od przesiąkniętego zapachem miłości łoża i zawisły kilka stóp nad nim. 
- Nie tak mocno, bo cię ugryzę. - wysyczał w przerwie między pocałunkami składanymi na jej szyi, gdy zaskoczona zamknęła go w żelaznym uścisku ramion.
- Prze! Eeeeee! Pra! Szaaaam!
- A może ja chce cię ugryźć kotku? - rzekł zadziornie i nie ruszając się z miejsca, po raz kolejny rozjarzając swe tęczówki blaskiem uruchomił odtwarzacz CD sprytnie ukryty wśród zabytkowych mebli, a z głośników popłynęła ostra black metalowa muzyka. Gwałtownym ruchem Młody przyszpilił Katerinę do ściany przy, której znaleźli się nie wiadomo kiedy. Jego lędźwie okolone udami dziewczyny poruszały się szybko w takt muzyki, a jego silne dłonie żarłocznie chwyciły krągłe, zroszone potem pośladki. Dziewczyna piszczała, gdy w momencie najwyższego podniecenia obsypywał jej piersi ognistymi pocałunkami lub przygryzał delikatnie.

- Tratatatata! - zaryczał automat Kałasznikowa wymierzony w plecy Młodego wypluwając w jego stronę chmarę srebrnych kul. Bezwładne ciało osunęło się powoli na ziemię obryzgując Katerinę ciepłą krwią pomieszaną z fragmentami wnętrzności.
- Odbijamy. - powiedział chłopak: drobno zbudowany, o prawie dziewczęcych rysach z długimi luźno opadającymi czarnymi włosami do pasa i świdrującym spojrzeniem oczu, w których płonął błękitny ogień. Pewien, że pozbył "problemu" młodzieniec odrzucił karabin.
- Ze mną też raczysz zatańczyć, mademoiselle?- powiedział, uśmiechając się samymi kącikami ust.
- Pieprz się!- rozległo się w pomieszczeniu nie wiadomo skąd.
-Taki miałem zamiar, monsieur- odparł chłopak w kierunku krwawej plamy stanowiącej pozostałość po Młodym, wyciągając jednocześnie zza pleców obrzyna. Po chwili skupienia odwrócił sie gwałtownie zwinięty w błyskawicznym piruecie i wypalił prosto w głowę Młodego, który w tym samym momencie nacisnął spust niemieckiego Lugera przytkniętego do serca napastnika. Obaj zatoczyli się kilka koków w tył wśród fontanny krwi, po czym jednocześnie skoczyli ku sobie unosząc lufy i opróżniając magazynki... Żadna z kul nie chybiła. W chwili, w której skończyły się naboje, kolano Młodego z impetem małej ciężarówki wbiło się pod żebra nieznajomego, którego pięść twardsza od stali niemalże strąciła głowę przeciwnika z karku. Odrzucony siłą ciosu, Młody przebił solidne, dębowe drzwi plecami i wypadł na długi korytarz galeryjki w holu. 
- Gdzie się podziały moje maniery?- spytał ironicznie napastnik.
- Zwą mnie Antoine de la Croix- Brzmienie nazwiska uzupełnił zgrzyt klingi noża, która kierowała się już w stronę gardła leżącego wampira. Szabla telekinetycznie wciśnięta w dłoń Młodego tak szybko zderzała się z galwanizowanym ostrzem Antoine'a, że nie sposób było ocenić pozycji walczących wśród rozbłysków światła i snopów iskier krwiopijców. Nikt nie widział więc, jak skacząc odbijają się od ścian, wykonują niezwykłe sekwencje ciosów i zastawa, zasypują się celnymi uderzeniami oraz pociskami,broń w ich rękach zmieniała pojawiała się i znikała prędzej od brzmienia wystrzałów- niejedna armia pozazdrościłaby im arsenału. Gdy godzinę później huki w płonącym od licznych wybuchów granatów budynku ustały, a cały hotel otoczony był kordonem policji i regularnego wojska...

Katerina ocknęła się gdzieś na dachu wieżowca, na pewno jednego z wyższych w Kijowie. W oddali dostrzegła łunę pożaru. Po chwili dotarło do niej, że to płonie hotel, w którym niedawno, jak sądziła, doznała najprzyjemniejszych wrażeń w życiu. Owinięta była jedynie w hotelowy koc, ale mimo dużej wysokości i hulającego wiatru nie czuła zimna. Młody siedział zwieszając nogi z krawędzi dachu i paląc papierosa. Jego zmieniające barwę włosy przybrały kolor bezdennego granatu, który odcinał się wyraźnie od tarczy księżyca.
- Wspominałaś coś o nocy przy ognisku?
Dziewczyna pokręciła głową z wyrazem niedowierzania w oczach. Młody natomiast zmaterializował się tuż przy jej ramieniu.
-Na czym stanęliśmy?- wyszeptał pochylając się, by zagłębić kły w jej szyi.
"No mrau" pomyślał.

sobota, 27 czerwca 2009

What DnD Character am I?

http://www.easydamus.com/character.html

Ian

You Are A:

Neutral Good Human Bard/Sorcerer (1st/1st Level)


Ability Scores:
Strength- 13
Dexterity- 15
Constitution- 12
Intelligence- 17
Wisdom- 14
Charisma- 14

Alignment:
Neutral Good- A neutral good character does the best that a good person can do. He is devoted to helping others. He works with kings and magistrates but does not feel beholden to them. Neutral good is the best alignment you can be because it means doing what is good without bias for or against order. However, neutral good can be a dangerous alignment because it advances mediocrity by limiting the actions of the truly capable.

Race:
Humans are the most adaptable of the common races. Short generations and a penchant for migration and conquest have made them physically diverse as well. Humans are often unorthodox in their dress, sporting unusual hairstyles, fanciful clothes, tattoos, and the like.

Primary Class:
Bards- Bards often serve as negotiators, messengers, scouts, and spies. They love to accompany heroes (and villains) to witness heroic (or villainous) deeds firsthand, since a bard who can tell a story from personal experience earns renown among his fellows. A bard casts arcane spells without any advance preparation, much like a sorcerer. Bards also share some specialized skills with rogues, and their knowledge of item lore is nearly unmatched. A high Charisma score allows a bard to cast high-level spells.

Secondary Class:
Sorcerers- Sorcerers are arcane spellcasters who manipulate magic energy with imagination and talent rather than studious discipline. They have no books, no mentors, no theories just raw power that they direct at will. Sorcerers know fewer spells than wizards do and acquire them more slowly, but they can cast individual spells more often and have no need to prepare their incantations ahead of time. Also unlike wizards, sorcerers cannot specialize in a school of magic. Since sorcerers gain their powers without undergoing the years of rigorous study that wizards go through, they have more time to learn fighting skills and are proficient with simple weapons. Charisma is very important for sorcerers; the higher their value in this ability, the higher the spell level they can cast.

Detailed Results:

Alignment:
Lawful Good ----- XXXXXXXXXXXXXXXXX (17)
Neutral Good ---- XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX (26)
Chaotic Good ---- XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX (21)
Lawful Neutral -- XXXXXXXXXXXXXX (14)
True Neutral ---- XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX (23)
Chaotic Neutral - XXXXXXXXXXXXXXXXXX (18)
Lawful Evil ----- XXXXXXX (7)
Neutral Evil ---- XXXXXXXXXXXXXXXX (16)
Chaotic Evil ---- XXXXXXXXXXX (11)

Law & Chaos:
Law ----- XXXX (4)
Neutral - XXXXXXXXXXXXX (13)
Chaos --- XXXXXXXX (8)

Good & Evil:
Good ---- XXXXXXXXXXXXX (13)
Neutral - XXXXXXXXXX (10)
Evil ---- XXX (3)

Race:
Human ---- XXXXXXXXXXXXX (13)
Dwarf ---- XXXXXXXX (8)
Elf ------ XXXXXXXXXX (10)
Gnome ---- XXXXXX (6)
Halfling - XXXXXXXX (8)
Half-Elf - XXXXXXXXXXXX (12)
Half-Orc - XXXXXX (6)

Class:
Barbarian - (0)
Bard ------ XXXXXX (6)
Cleric ---- (-4)
Druid ----- XXXX (4)
Fighter --- (-6)
Monk ------ (-23)
Paladin --- (-27)
Ranger ---- (-2)
Rogue ----- (0)
Sorcerer -- XXXXXX (6)
Wizard ---- XXXX (4)

niedziela, 21 czerwca 2009

Lock and load 2

Red zrzucił w końcu z siebie nierzucający się na ulicach miasta szary wełniany płaszcz do kostek i skierował swe kroki do obskurnej łazienki w lokalu służącym mu za mieszkanie. Przejrzał się w popękanym lustrze i obmył twarz lodowatą wodą. Wyglądał młodo, wręcz przystojnie gdyby nie szrama po kuli na prawym policzku ciągnąca się od kącika ust do samego ucha. Jego szare oczy leniwie spoglądały spod znużonych powiek. Przeciągnął ręką po krótko ścietych ciemnych włosach i udał się do salonu.
Na rozklekotanym fotelu pamiętającym jeszcze czasy Związku Radzieckiego siedział elegancko ubrany jegomość najwyraźniej czekając na gospodarza.
- Nie próbowałbym. - rzekł widząc jak ręka Red'a powędrowała szybko do broni przy pasie.
- Czego chcesz? - odrzekł strzelec.
- Ciebie.
- No to źle trafiłeś, bo ja wolę kobiety.
Obcy zaśmiał się, podczas gdy mężczyzna wyszarpnął z lodówki dwie puszki miejscowego piwa i potrząsnął jedną pytająco.
- Chętnie. Widzę, że nie potrafisz wyzbyć się ludzkich przyzwyczajeń.
- Nie wydało mi się to konieczne. Kim jesteś?
- Potencjalnym pracodawcą.
- Spóźniłeś się. Ja już mam pracę.
- Myślę, że mam o wiele więcej do zaoferowania niż to co wcisnęli ci skrzydlaci panowie w sukienkach...

* * *

Kilka lat wcześniej...

- Tak, mamy braki w kadrach. Jak zapewne wiesz w związku z tym, iż nie możemy się rozmnażać nasza liczba ulega jedynie zmniejszeniu. Dlatego zmuszeni jesteśmy rekrutować personel spośród dusz przechodzących przez Bramę.
- I dlaczego ja?
- Ponieważ w tej robocie liczy się tylko celne oko, a że masz takie dowiodłeś nie raz w trakcie swego życia. Choć wolelibyśmy byś nigdy tego nie robił... Nie musisz się angażować ideologicznie. Po prostu pociągnij za spust kiedy trzeba, a kupisz sobie raj.
- A dlaczego miałbym chcieć tam trafić?
- Bo jest tam twoja siostra.
- Ach tak... Mówisz, że mam być kupidynem? I myślisz, że uwierzę w tą bajkę?
- W życie pozagrobowe też nie wierzyłeś...
- Punkt dla ciebie. Więc twierdzisz, że ludzie trafieni przeze mnie zamiast umrzeć po prostu się zakochają?
- Dokładnie tak.
- Ich mózg nie wyleje się na chodnik, a serce nie zamieni się w bezładną mięsną masę?
- Nie musiałeś tak obrazowo, ale owszem, nie.
- No to chociaż estetycznie będzie lepiej niż poprzednio. A teraz mów ile?
- Co, ile?
- Chyba nie myślisz, że będę robił "Bóg" wie ile lat. Konkretna liczba.
- Sto.
- Zleceń?
- Lat.
- Chyba sobie jaja robisz.
- Jestem od tego daleki. Czas nie ma już teraz znaczenia, ani dla ciebie, ani dla niej. To jak będzie?
- A mam jakiś inny wybór...?

* * *

- Mówisz, że z moją siostrą to był blef? - zapytał rozdrażniony Red swego gościa.
- Dokładnie tak.
- W takim razie gdzie ona jest do cholery?!
- Nie mamy pewności. Wiemy tylko, że nie ma jej ani w Niebie, ani w czyśćcu, ani u nas. - odrzekł gość pociągając łyk z puszki. - Ale znajdziemy ją. Oczywiście jeśli przyjmiesz moją propozycję.
- A dlaczego nie miałbym ich prosić o to samo?
- Z dwóch prostych powodów. Pierwszy to to, że cię okłamali. Od samego początku wiedzieli, że dusza twojej siostry zaginęła jednak powiedzieli ci, że znajdziesz ją w raju.
- A drugi powód...? - zapytał zaciekawiony.
- Darmowe piwo. - odpowiedział nieznajomy.
Tym razem to Red zaniósł się serdecznym śmiechem...

sobota, 13 czerwca 2009

Mały powrót

Dawno tu nie pisałem. Dawno nie pisałem w ogóle. Oto mój mały powrót. Bo powraca (mam nadzieję i czuję to) pisanie dla radości i radość z pisania. I wali mnie, czy Wam się to podoba.

A słowo Wena nabiera dziś nowego znaczenia. Więc dedykuję ten monolog mojej W... w nowym znaczeniu.

Życzenia dzisiejszej nocy.

Dzisiejszej nocy miałaś być obok,
Unieść się, szarpać i wić;
Uśmiechać w ten piękny,
Wyuzdany sposób,
Kiedy sprawiam Ci 
Największą przyjemność;
Miałaś wgryzać się we mnie
I wpijać pazurami 
W szale ekstazy.

Dzisiejszej nocy miałaś być obok.

Dzisiejszej nocy miałem czuć
Cię przy sobie, słyszeć
Twój oddech i westchnienia
Radości; czuć 
Twoje nagie ciepło; czuć
Twe uczucia przez skórę.

Dzisiejszej nocy...

Zamknęłaś mi oczy
I popchnęłaś w drugą stronę.

środa, 3 czerwca 2009

Lock and load...

Twarda powierzchnia dachu nie należała do najwygodniejszych, a Red był wyjątkowo nie w humorze.
- Pierdolę. Ostatni raz i rzucam tę robotę.
Trzasnęły zwolnione zatrzaski walizki, a jego oczom ukazał się rosyjski VSSK ze zdemontowana lufą. Kaliber 12.7 mm pozostawia niewiele miejsca na dyskusje potencjalnemu celowi. Zintegrowany tłumik wskoczył na miejsce z cichym kliknięciem.
- Cele znajdą się u ciebie za jakieś pięć minut. - wychrypiał głos w krótkofalówce. - Gotowy?
- Jeszcze chwila. - warknął Red. Podręczny komputer balistyczny, nakramiony odpowiednimi danymi, piknął triumfalnie wypluwając nastawy celownika. Strzelec położył się na skraju tarasu. Spojrzał na amunicję. "Przeciwpancerno - rozpalająca". Uśmiechnął się spokojnie. Zawsze miał do niej sentyment. Przycisnął kolbę do dołka strzeleckiego, oko do okularu i uspokoił oddech. Jeszcze tylko chwila...

* * *

Jerzy kierował się, jak co dzień, piechotą na uczelnię nie zwracając uwagi na mijających go ludzi. Nie było po co. I tak nie byli warci jego zainteresowania. Wszyscy byli tylko powieleniem jakiegoś istniejącego już wcześniej schematu. Mierziła go powtarzalność otaczającego go świata. Nie było w nim
miejsca dla takiego indywidualisty jak on. Nie czuł się tym zachwycony.

* * *

- Odległość od miejsca przejęcia trzysta. Bez odbioru.

* * *

Natalia wracała właśnie z porannych zakupów, na które jak zwykle z krzykiem wyprawiła ją matka. Wciąż przybita rozstaniem z chłopakiem szła powoli nie widząc nikogo. Była piękną i mądrą dziewczyną. Rzadko cokolwiek wyprowadzało ją z równowagi, ale ostatnio nie dawała już sobie ze wszyskim rady. Zamyślona wpadła na kogoś, a siatka z pomidorami pękła uwalniając zawartość.
- Przepraszam. - szybko odpowiedział Jerzy zakłopotany zajściem.
- Nie szkodzi to moja wina...
Chłopak i dziewczyna schylili się niemal jednocześnie by pozbierać rozsypane zakupy, a wtedy...

* * *

Dwie łuski jedna po drugiej wyskoczyły wyrzucone ruchem zamka w towarzystwie odgłosów przypominających klaśnięcie.

* * *

...oczy Jerzego spotkały się z oczami Natalii na dłuższą chwilę i każde z nich przeszył dreszcz. Byli już straceni.

* * *

- Zadanie wykonane. - zakomunikował Red szybko demontując broń i rzucając się pędem w dół schodów.

* * *

Tydzień później Jerzy niecierpliwie rzucał okiem na zegarek czekając pod klatką Natalii, nie mogąc doczekać się kolejnych chwil pozbawionych schematów...

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Who cares?

Who does really give a shit,
about self called celebrity?
Unreal words and cowardice,
Enough to fuck the precious night.

111111 111111 111111 111111 111111
110011 011110 110011 000000 110011
101101 011110 111111 110011 110011
110111 000000 110011 110011 110011
111011 011110 110011 110011 110011
101101 011110 110011 110011 111111
110011 011110 110011 110011 110011
111111 111111 111111 111111 111111

You've never developed a heart,
enough to spit me into face
I don't regret a single thing,
Won't even need the last embrace.

(The same mistake you made again...)

sobota, 30 maja 2009

Trivia

I znów śledzi mnie czerwone oko bez powiek,
Zgaśnie,
A ja pogrążę się w zieleni...
Niczym skrzypek-śmierć...
Znajome dźwięki zaleją mnie falą,
Zamknę,
Księżyc i gwiazdy za bramą snu...
A Hypnos i Tanatos wezmą mnie pod skrzydła...
Znów...

poniedziałek, 18 maja 2009

Ego

Największa ze słabości silnych,
Bo jesteś większy,
Bo jesteś silniejszy,
Bo jest was więcej,

Bo bez arogancji...
Bez ukrywania kompleksów...
Bo bez innych ludzi...

jesteś nikim.

poniedziałek, 4 maja 2009

Eee... no... kiedyś... gdzieś... Ktoś...

Drogi czytelniku,
Usiądź wygodnie w fotelu zaparzywszy uprzednio najprzedniejszej herbaty jakiej tylko masz na podorędziu, albowiem historia ta długa będzie i nużąca niezwykle. Akcja, której bohaterem jest Ktoś odbywa się Gdzieś, a w zasadzie w dwóch Gdziesiach o każdej porze dnia i nocy. Ów ktoś nieodziany nawet w najmniejszy skrawek garderoby przemierza więc drogi i bezdroża bezkresnych rubieży tych niezwykle mrocznych światów.


Gdzieś I

Niewielkie miasteczko z czerwonej cegły i czarnej dachówki liczne jest w drobne kręte brukowane ścieżki. Setki drzwi z poczerniałego dębu osadzone na zawiasach z brązu otwierają się jedynie do wewnątrz (wewnątrz definiuje jedynie na podstawie położenia osoby otwierającej drzwi). W miasteczku tym bowiem wewnątrz i zewnątrz przeplatają się ze sobą, przenikają nawzajem swe jestestwa tak, że robiąc krok do wewnątrz znaleźć można się na zewnątrz. Ktoś zawieruszył się gdzieś pośród wielu zaułków. Póki go więc znów nie odnajdziemy nie będziemy skupiać się na jego skromnej postaci, naszą uwagę bowiem przyciąga w tym momencie niezwykły odór gorzkich i niedojrzałych grejpfrutów najlepszej odmiany, którą to hoduje się jedynie w najdoskonalszych sadach położonych na nasłonecznionych stokach i podlewanych krystalicznie czystą wodą. Tybulcy głowią się od lat nad tym straszliwym fetorem, chociaż ich życie upływa raczej w przyjemnej atmosferze. Większość czasu spędzają bowiem na przenoszeniu swych bezcielesnych odwłokow z wewnątrz do zewnątrz i na odwrót. Nic więc dziwnego, iż Ktoś zagubił się w tej mieścinie, albowiem gdy ktoś raz do niej wejdzie wyjść na jeden tylko sposób może. Ale o toż jest nasz bohater wyłaniający się do wewnątrz, aby odnaleźć drogę do podziemi dawniejszych, niźli historia całego Gdzieś I. Bezsłoneczny labirynt, w którym kroczy po omacku, prowadzi go przy losowym wyborze dróg do... Prowadzi... Prowadzi... Prowadzi...

Gdzieś II

Ktoś spojrzał na okryte niedobrą sławą Gdzieś II. Złudnie proste ulice prowadziły do okolonego wysokimi budynkami o strzelistych gotyckich wieżach, brukowanego placu. Jednakże gdy ktoś postawił pierwsze kroki ku niemu plac zaczął się ni to przybliżać ni to oddalać. Jednocześnie dobiegły go wrzaski i znajomy zapach grejpfrutów wymieszany z odorem siarki.
-Uwolnij mnie!
-Kocham Cię!
-Jestem złem!
Ktoś odgadnąwszy że krok lewą nogą przybliża go a prawą oddala podskakując na jednej wkroczył na dziedziniec. Jego oczom ukazały się postacie będące źródłem głosów. Pierwsza z nich spętana ciasno tocząc pianę leżała w klatce, druga odziana w biel leżała krzyżem łkając, zaś trzecia w czarnym płaszczu obojętnie oddaliła się i wspięła po stromych schodach na najwyższą wieżę. Wtem jak na rozkaz ze wszystkich domów wyległ na ulicę tłum ludzi bez twarzy, bez płci i bez większego celu blokując drogę Ktosia i porywając go ze sobą głębiej w szaleństwo... Głębiej... Głębiej... Głębiej...

Gdzieś... indziej

Ktoś stał na krańcu ulicy przyglądając się z uwagą postaci wyłaniającej się z miasta nieopodal...

Postać wyłaniająca się z miasta nieopodal przyglądała się Ktosiowi stojącemu na krańcu ulicy...

Zarówno postać, jak i Ktoś ruszyli ku sobie jednocześnie odsłaniając miejsce, w którym na pasie powinien wisieć pistolet. Nie było tam jednak nic. Zbliżyli się na niebezpiecznie bliską odległość i z napięciem poczęli lustrować swoje twarze. Bliźniacze rysy i identycznie rzeźbione torsy nie pozwalały oderwać wzroku. Jednocześnie odwrócili spojrzenia w stronę domu, którego jeszcze tam nie było.
- Nim tam wejdziemy, powiedz kim jesteś? - zapytał Ktoś.
- Mówią na mnie... Ktoś...
Nie mówiąc więcej ni słowa skierowali swe kroki ku domu stojącemu w ogrodzie. Z przodu mieścił się podjazd dla powozów i soczyście zielony trawnik kryjący się w cieniu brzozy i innych iglaków. Oczka wodnego i ławki wcale tam nie było. Tak samo zresztą jak bzów, tawuł i innych tego typu kwiatów. Wkroczyli do przedpokoju. Od samego progu przywitały ich ciche, ekstatyczne szepty niewątpliwie kobiecej natury. Na ścianach pełno było przecudnych fresków i malowideł ilustrujących nagie, niczym nie skrępowane piękno natury. Podobne piękno eksponowały rzeźby w marmurze zdobione szmaragdami. Obu jegomości zaciekawił niezwykle ów pokój, więc chwilę jeszcze cieszyli oczy kunsztem artystów. Później jednak, pchani przeczuciem, bądź siłą fatalną udali się przez osadzony w głębi sali portal rzeźbiony w dwa niezwykłych walorów sukkuby. Za tymże portalem ujrzeli ogród obfitujący w drzewa różnej maści i upierzenia. Pomiędzy lipami na niewielkiej huśtawce bawiły się dwie dziewczyny. Pierwsza z nich w długiej ciemnogranatowej sukni i butach na wysokim obcasie dzierżąc w jednej dłoni wielki bukiet czerwonych róż związanych wstążką w kolorze sukni emanowała pięknym uśmiechem. Drugą zaś ręką wprawiała w ruch huśtawkę, na której siedziała jej towarzyszka. Ona to rozmarzonym wzrokiem wypatrywała w dali czegoś... czegoś nieuchwytnego. Odziana była w prostą tunikę, zaś jej włosy swobodnie rozwiewał wiatr. Na ręku wokół nadgarstka owinął się mały wąż pozując jakby był bransoletką. U ich nóg zwinięty w kłębek spało wilcze szczenię. Obie dziewczyny miały łudząco do siebie podobne oblicza...

by ARTemis and Ian

sobota, 7 marca 2009

Nonastrofa o kilku życiowych prawdach na modłę kujawską w stylu ping-pong pisana

Noc była długa, oj długa była,
Sadziła przez pola stara kobyła,
A za kobyłą wóz z kartoflami,
A za nią chłopi nielekko pijani,

Droga niemiła, oj niemiła była,
bo odwilż przyszła i śniegi stopiła,
i podrywając mgliste obłoki,
wilgocią chłopów upstrzyła loki,

Koła ciężko, oj ciężko bieżyły,
I biedna kobyłka nie miała już siły,
w zad świsnął batem ostro woźnica,
ciągnie, choć blisko sił jej granica,

Karczma wesoła, oj wesoła była,
gorzałka po pracy przyjemnie paliła,
i choćby w ruch pójść miały sztachety,
ciągnie wciąż chłopów do obcej kobiety.

Dziołcha rumiana, oj rumiana była,
zgrabnym kuperkiem chłopów mamiła,
Kibicią w głowach im pomieszała,
Chuć nieodparta w nich rozgorzała,

Kłótnia długo, oj długo się tliła,
aż ogniem walki w niebo się wzbiła,
i mnogo tłukli, bili, kopali,
lecz się do wideł w końcu dobrali,

Rzeź była krwawa, oj krwawa była,
Trup za trupem góra się wznosiła,
Na nogach jeden tylko się ostał,
Nikt kto tam bił się jemu nie sprostał,

Dziołcha uciekła, uciekła była,
Zwycięzcy zawód gorzki sprawiła,
Choć zły za długo nad tym nie płakał,
Z wódką i kozą znów się pobratał,

Pieśń snuta długo, oj długo snuta,
Z głowy bajarza ledwo wypluta,
Choć nie do końca się podobała,
Sypnijce grosza, wódka zdrożała!

by ARTemis and Ian

z dedykacją dla naszej wspólnej nieznajomej i kilku wspomnień z "tamtych" wakacji... ;)

sobota, 28 lutego 2009

Gdy z krypty wciąż cię woła głos,
Kości leniwie toczą się,
I wyznaczają kruchy los,
Postaci co przemierza mgłę,

Niewinnych bronić, tępić zło,
i z orków usypywać stos,
Z wyrazem dumy brzękać w szkło,
To słodki bohaterów los,

Choć podłoga w dół ucieknie,
Prosto w macki beholdera,
Mistrz o rzuty znów się wścieknie,
DnD! Tak jest! Popieram!

Powstałe pod wpływem inspiracji zawiłym poematem Uro Borosa... ;)

czwartek, 19 lutego 2009

7,62


Gdy szklanym okiem widzisz świat,
z każdym mrugnięciem niosąc śmierć,
i bez wahania mówisz "Mat!"
W lot posyłając gorzką wieść,

Wiedz, że nie jesteś już mój brat,
bo ja na oczach nie mam szkła,
i nie chcę słuchać twoich prawd,
twojego ideału zła.

Lecz kiedy "ja" zmieni się w "ty",
a oczy me też będą szkłem,
zobaczę może że ktoś zły,
sam może walczyć z większym złem.

I kiedy skończy się nasz czas,
a wszystko nam objawi się,
tam gdzie na wzgórzu piękny las,
Ty byłeś tam by chronić mnie...






z dedykacją dla tych ze szklanym okiem...

środa, 18 lutego 2009

Pod wpływem fascynacji dwóch Dam pewną istotą niezbadaną Ziemi, o tejże istocie słów kilka. Ostatnio, jeśli piszę to całkiem nie po swojemu, a dziś załamałem kolejną granicę, w formie tym razem.

W hołdzie wielkim poetom narodu.

Z dedykacją dla:

-Ani, za pewien dzień:*:*:*

-Oli, bo pasuje do tematu

-mojej drogiej W...

Tytułu chwilowo nie zdradzę... składa się on z jednego słowa w mojej wersji, ale proszę, abyście proponowali swoje.

Burzy się mąci kotłuje i dymi
wznosi opada piersią rzuca
utrudzoną w nadziei oddechu
pieni wzdyma uderza i cofa

i piszczy krzyczy wrzeszczy
miesza w tempie morderczym
miliardy wydaje światu
miliardy ze świata wciąga

gwiazd kamiennych
 
szarpie brzegi łagodne
rwie urwiska ostre
osuwa powały piaskowe
zrzuca w swą otchłań

zalewa niszczy i miażdży
ślady ludzi depczących 
wielkich i światłych
depcze swą siłą ogromną

nieposkromionego żywiołu

wzruszone podmuchem
Dzeusa Gromowładnego
zmierzwione ostrzem 
Posejdona z głębin

grozi warczy i grymasi
białe kły szczerzy
w błękitnym futrze
i granatowej otchłani

sił niezbadanych

tak topi i więzi
grzebie śmiałków
na wieki długie
na dnie swej pamięci

i taką ma moc
nieskończoną
taką energię 
i władzę

pióro poety

sobota, 14 lutego 2009

(tytułu brak)


Poezja prosta?

Serce

Poezja złożona?

Para serc...


piątek, 30 stycznia 2009

Hunter- odcinek 1

hm

Mój debiut tutaj! Mam nadzieję, że będzie udany. Żeby nie przynudzać, powściągnę swój zwyczaj i nie będę pisał długiego wstępu. Zaproszę Was jedynie do czytania i życzę miłej (mam nadzieję) lektury.

Dedykuję:

-A... bo to pierwsza część i jest jeszcze wmiarę przyzwoita, by móc ją zadedykować dziewczynie (w przeciwieństwie to planowanych kolejnych);

-W...

- Jak się czujesz Hunti?

- Dopiero się rozkręcam- odpowiedział chłopak podnosząc jednocześnie kolejną szklankę sake do ust.
- Za to konkurencja chyba nie bardzo!- dodał czekając na następną kolejkę i mierząc resztę stawki wzrokiem. Brał udział w tych zawodach od siedmiu lat i jak na razie nikt go nie pokonał. Nikt nigdy nie wypił nawet połowy tego, co on. Dlatego w każdy ostatni piątek miesiąca do „Wrót” przybywali chętni, by wyzwać go do pojedynku. Podobnie było i dziś. Konkurencja nie okazała się jednak silna.
 Kończyli dopiero ósmą butelkę, a sześciu z dziesięciu zawodników już odpadło. Kolejnych dwóch zdawało się pić ostatnim wysiłkiem woli. Jedynie Hunter, jak wszyscy go tu zwali i ładna blondynka siedząca dokładnie na wprost niego wyglądali w miarę przyzwoicie.
 Wokół stołu, przy którym pili, zebrała się spora grupa publiczności... jak przy każdej bitwie, w której brał udział. Część kibicowała swoim wybrańcom, a zdecydowana większość zakładała się, typując zwycięzcę.
 Hunter po raz kolejny zmierzył przeciwników wzrokiem. Od niedawna pijał już ze szklanki, podczas, gdy inni rywalizowali z nim używając kieliszków, a i tak od dawna nie miał tu prawdziwej konkurencji. Może ta kobieta?
 Podniósł kolejną szklanice i wychylił w mgnieniu oka.
- Co panienka powie na specjalny zakład?
- Zależy, co masz na myśli, chłopcze...- uśmiechnęła się zalotnie i puściła mu oczko.
- Jeśli wygram, umówisz się ze mną... jeśli przegram, spełnię Twoje życzenie.
 Przyjrzała mu się uważniej. Randka z wielkim, sławnym Hunterem była niewielką ceną za ewentualną porażkę. Ona jednak zastanawiała się, jakie życzenie mógłby spełnić ten chłopak, gdyby wygrała... Był bogaty, to na pewno. Ale jej nie zależało no pieniądzach. Zresztą on o tym wiedział. Więc co?
- Stoi... Daj mi szklankę taką, jak jego- rzuciła w kierunku kelnera, który zrobił sobie chwilę przerwy i przystanął popatrzeć na przebieg pojedynku. Zebrani dookoła ludzie przyjęli taki obrót sprawy z dużym entuzjazmem. Niewielu wierzyło wprawdzie w możliwość, by ktoś z obecnych pokonał Huntera, ale ta dziewczyna była pewna siebie... i całkiem ładna w dodatku. Tak czy inaczej, zabawa zapowiadała się bardzo ciekawie, a i okazji to wzbogacenia się na wygranym zakładzie nie brakowało.


 Wyszli z kina obejmując się. Pozornie para nastolatków: chłopak- krótko ścięte czarne włosy, dżinsy i czarna koszula; dziewczyna- blondynka z włosami do łopatek, ubrana w krótką czerwoną spódniczkę i czarną bluzeczkę. Szli po deptaku przytuleni, wymieniając komentarze półgłosem, dyskutując na jakieś nieważne tematy. Często wybuchali śmiechem- na szczególnie zabawne bądź uszczypliwe uwagi lub po prostu się uśmiechali. Czasami przystawali przy straganach oglądając upominki, jakie oferowali sprzedawcy i oceniając wszystkie te świecidełka, błyskotki, piękne pluszowe misie i wiele innych „niepowtarzalnych” towarów. Raz zatrzymali się na dłużej przy jednym ze stoisk i chłopak wygrał dużego białego misia z różową kokardą strącając piłeczką sześć puszek ustawionych w piramidkę. Misia rzecz jasna oddał dziewczynie, która ze szczerym uśmiechem i zadowoleniem w oczach rzuciła mu się na szyję i pocałowała go w policzek. Potem ruszyli dalej wzdłuż deptaka oglądając inne stragany, ale już się nie zatrzymując.
- Byliśmy w kinie, na spacerze i, można uznać, że nawet w parku rozrywki- dziewczyna ruchem głowy wskazała stragan, przy którym zdobyli misia.- Gdzie zabierzesz mnie teraz?
- Rzecz jasna kolacja, kochanie- odpowiedział, uśmiechając się tajemniczo.
- Idziemy do jakiejś knajpy?
- Nie. Idziemy do mnie. Kolacja jest gotowa... Trzeba ją tylko podgrzać.
- Ty chyba nie zamierzasz...
- Spokojnie moja piękna- przerwał jej w pół zdania.- Nie na pierwszej randce.
 To stwierdzenie wyraźnie ją uspokoiło. Postanowiła się więcej nie kłopotać, ujęła chłopaka pod rękę i pozwoliła poprowadzić przez wąską uliczkę i wielki miejski park, z którego wyszli w dzielnicy starych, tradycyjnych willi i dworków.
 Spacer był długi i zrobiło się chłodno, chłopak nie zaproponował jednak dziewczynie swojej koszuli, a ona nie miała mu tego za złe. Prawdę powiedziawszy, nawet nie zwróciła uwagi na wieczorny ochłodzenie.
 Niedługo potem zatrzymali się przed wielką posiadłością ogrodzoną wysokim kamiennym murem. Pod szerokim owalnym łukiem, pod którym mogłaby przejechać ciężarówka, znajdowała się potężna, żelazna, rzeźbiona w roślinne pnącza brama, najwyraźniej kowalskiej roboty. Kiedy przekroczyli wejście ich oczom ukazał sie ogromny ogród z wieloma stawami, mostkami, ścieżkami wysypanymi małymi białymi kamyczkami. Dominujące w ogrodzie były zdecydowanie drzewa wiśni, których piękne kwitnące kwiaty zdawały się przykrywać całą widoczną okolice, jak gruba pierzyna.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki bogaty!- powiedziała wyraźnie onieśmielona wielkością i bogactwem posiadłości. Chłopak roześmiał się serdecznie i pokręcił głową.
- Nie jestem. To dom Mizuoki. Ich rodzina wynajmuje pokoje lub nawet całe mieszkania od dwunastego wieku. Wykupiłem u nich kilka pomieszczeń. Są bardzo mili, a ich dom jest niezwykle urządzony. Zresztą zobaczysz sama.
 Ujął jej drobną dłoń i pociągnął w głąb ogrodu, prowadząc wśród wiśniowych ścieżek do wrót rezydencji. Był to budynek o długiej historii. Niewątpliwie mogła sięgać dwunastego wieku, jak to powiedział chłopak. Pierwsze dwie kondygnacje były z ciemnego kamienia, trochę bardziej rozłożyste niż wyższe poziomy. Na nich nadmurowano kolejne dwa piętra z cegły, na zewnątrz których z ciemnego drzewa wiśni ciągnęły się dookoła budynku tarasy widokowe i balkony. Całość zwieńczał wielospadzisty tradycyjny dach ułożony z drobnych ceramicznych dachówek w czerni.