niedziela, 6 września 2009

Oni

Z dedykacją dla grafomanii.

Duża wskazówka leniwie wskoczyła na dwójkę. Deszcz dzwonił o szyby. Odłożyła papiery, dopiła herbatę i szczelnie okryła się kocem. Już od kilku godzin rozmyślała o nim. O tym dziwnym przypadku.


Nie była ani ładna, ani brzydka. Za gruba albo za chuda też. Nie miała wybitnych zainteresowań, ani osiągnięć, ot książki, muzyka, czasem jakiś film. Była jak Cristina z filmu Allena, kochała sztukę, ale sama nie miała talentu. Nie potrafiła się w niczym wyrazić. Cristina umiała przynajmniej robić zdjęcia. Ludzie ją lubili, ale tym lubieniem, która nie zobowiązuje do wyrzeczeń. Nie miała męża, narzeczonego ani faceta, więc teraz w dużym łóżku w małym mieszkaniu była sama. Nie całkiem, był jeszcze kot. Szary, wyliniały i nieco głupi pers, nazwany przez nią Psem, tak dla żartu. Jako kot, Pies nie reagował na swoje imię.

Czasem brakowało jej głębszych relacji. A czasem cieszyła się, że ma choć tą odrobinę czasu tylko dla siebie. Była tak bardzo zwykła, jak tylko zwykłym może być najbardziej szary z ludzi. Nawet imię miała pospolite- Anna.


Spełniła ambicję rodziców: została lekarzem. Rozczarowała ich tylko jednym, nie została chirurgiem plastycznym, okulistą albo ginekologiem. Była psychiatrą.


Była psychiatrą, a jej dziwny przypadek ujawnił wczoraj niezwykły talent. Dorosły mężczyzna, którego wybitnym osiągnięciem plastycznym było narysowanie domku z płotkiem i drzewem, zażądał farb, pędzli i brystolu. Kiedy mu odmówiono, krzyczał, że inaczej ich wszystkich będzie bolało dalej, a on musi im pomóc. Lekarze stwierdzili, że trzeba dbać o pacjenta i unikać ataków paranoi. Farby dostarczono do izolatki. Po kilku godzinach kompletnej ciszy zaniepokojono się. Anna zajrzała do małego pomieszczenia. Ujrzała rozrzucone farby, śpiącego pacjenta i pomalowany brystol. Obraz przedstawiał mnóstwo poskręcanych ciał, rozwartych w niemym krzyku ust, przerażonych oczu. Był tak dokładny, że takiego piekła nie powstydziłby się sam Dante.


Rano deszcz padał równie mocno jak w nocy. Nawet odrobina słonecznego światła nie padała na szare linoleum korytarza. W starym budynku wszystko trzeszczało. Były klamki. Ale pasy i kaftany też były. I dużo krzyków. Snujących się cieni, które były kiedyś ludźmi. Ilu ich stąd wraca do świata żywych? Jeden na dziesięciu? A ona dalej nie mogła się pogodzić, że nie może pomóc wszystkim. Zapukała do drzwi izolatki. Nacisnęła klamkę, która była tylko na zewnątrz i weszła. Mężczyzna leżał skulony na łóżku. Dzisiaj pasy zwisały smętnie, przespał spokojnie całą noc.

- Mam dla Ciebie nowe farby.

Zero odpowiedzi. Wiedziała, że tak będzie.

- Ale skoro jesteś już spokojny, wyjdziesz do normalnej sali.

Popatrzyła w jego oczy i coś ją zabolało. Jakby patrzyła w oczy zwierzęcia, w które właśnie celuje z dubeltówki.

- Ty to namalowałeś?- zadała głupie pytanie.

Pokręcił głową.

- To oni.

- Jacy oni?

- Oni. Samotni. Tacy jak ja. Ci którzy są zawsze ze mną. Ich boli. Chcą, żebyś ty im też pomogła. Oni chcą, żebyś ich namalowała. Żeby wszyscy wiedzieli, ze ich boli. Teraz oboje o nich wiemy.

- Weź swoje rzeczy. Przenosisz się.


Usiadła w swoim gabinecie. Zaparzyła mocna herbatę. Wiedziała, że jemu się już nie pomoże. Otępi się go lekami i będzie co najwyżej mógł składać długopisy. Chciało jej się płakać. Chciała się komuś wygadać. Znowu czuła się samotna.

Popatrzyła na pudełko farb leżące na biurku.


Cichutkie pukanie.

- Pani doktor? Oni mówią, że im pomogłem.

Nie odpowiedziała. Wiedział, że nie odpowie.


Jej pędzel z cichym szuraniem przesuwał się po papierze.


czwartek, 3 września 2009

Coś

Naciskana przez Iana zamieszczam swoje wymiociny. Może się wam spodoba, a może nie.

***

Czarny mercedes sunął gładko po mokrym od deszczy asfalcie. Zatrzymała auto nieopodal ciemnego zaułku. Oczywiście z piskiem opon, by zrobić wrażenie. I zwrócić uwagę. Będzie jak zwykle. Bezmózgie karki złapią się na niewinną minkę, strój niegrzecznej córeczki tatusia, piski i ucieczkę w ciemność. Sami wlezą do jaskini lwa.
- Co lalka, ochroniarza nie masz w zestawie do fury?
Głupkowaty rechot. Tryumfalny uśmiech. W głowie. Na twarzy zmieszanie. Idą do niej, a ona odwraca się i ucieka na oślep, piszcząc przeraźliwie. W środku nocy ciężko o ratunek. Nagle ściana. Odwraca się i wpada wprost w napchane sterydami łapska.

Zwolniony film. Czerwone paznokcie przeorały pierwszemu czoło, czerwona szminka miesza się z rubinowym kolorem krwi. Nieważne, czy inteligentni czy nie, zawsze smakują tak samo. Wygląda to jak na obrazie Muncha, ruda kaskada spływa na jego ramiona. Reszta ucieka. I tak nikt im nie uwierzy.

-... i wtedy rzucasz k10. Słuchasz ty mnie?
- Yyyy. Tak, tak słucham. To co było z tymi k6?
- K6 były 15 minut temu, moja droga.
- A, tak,tak. Mówiłam Ci, że i tak tego nie ogarnę. Pójdę już. Zobaczymy się jutro.

Buziak na dowidzenia nie zmieni tego, że zawsze jest Jej smutno kiedy moknie na przystanku. No dobrze, nie zawsze, akurat dzisiaj. Wczoraj też. To ten deszcz. A może to, że wkurzają Ją ciągle te same piosenki w słuchawkach. Albo to, że nie ma burzy rudych włosów tylko jakiś zdechły kolor sugerujący dziwne kontakty Jej matki z irlandzkim listonoszem. Albo to, że jak bardzo nie wciągnęłaby brzucha i tak wystaje. Tak samo jak wielki tyłek. W Jej mniemaniu wielki. W mniemaniu lustra też. Autobus oczywiście musiał wjechać w wielka kałużę. Kałuża akurat była przed Nią. Gdyby miała rude włosy zjadłaby kierowcę. Ale nie jest kimś innymi, mimo, że o tym marzy.

Niekończące się pasmo sukcesów: trzeba iść samemu na spacer. Nie, nie pójdzie z Nim, nie chce się poniżać. Zresztą pewnie siedzi z kumplami. Po drodze zajdzie się do sklepu. Z dymem tytoniowym uleci cały wielki wkurw na świat. A może i wódzia się znajdzie. Później będzie wydzwaniać , żeby Ją ktoś odholował do domu. Albo i nie.

Siedzi na mokrym piachu i gapi się na morze. Złość wcale nie ulatuje. Ani z kolejnym łykiem, ani z dymem. Tylko morze przechyla się pod dziwnym kątem. Wkurza Ją, że czasem tak trudno zapomnieć o niektórych sprawach. A Ona bardzo nie chce pamiętać. Bo niektóre wspomnienia wyżerają człowieka od środka. I nie dają w nocy spokojnie zasnąć.

- Witaj.
Patrzy w górę.
- O ja pierdolę. Nie trzeba było kupować tego taniego szajsu.
Spojrzenie pełne wstrętu na butelkę.
- Taka ładna dziewczyna, a tak brzydko mówi.
- Taki stary facet, a bawi się w doczepianie skrzydeł. W Ikara się bawisz?
- Jestem Aniołem.
Po 5 minutach udaje się Jej opanować śmiech.
- I co w związku z tym?
- Cóż, doszliśmy do wniosku, że nadawałbyś się do pilnowania ludzi. Wiesz, Anioł Stróż, te sprawy. Masz dostateczny poziom wrodzonej empatii, wrażliwości i sumienności. W prostych słowach: nadajesz się.
- A co ja z tego będę mieć?
- Spokój. Wymażemy wszystkie wspomnienia.
Wypchaj się. No idź sobie stąd. Już.

Białe pióro na piachu. Pewnie to pióro mewy.