sobota, 30 maja 2009

Trivia

I znów śledzi mnie czerwone oko bez powiek,
Zgaśnie,
A ja pogrążę się w zieleni...
Niczym skrzypek-śmierć...
Znajome dźwięki zaleją mnie falą,
Zamknę,
Księżyc i gwiazdy za bramą snu...
A Hypnos i Tanatos wezmą mnie pod skrzydła...
Znów...

poniedziałek, 18 maja 2009

Ego

Największa ze słabości silnych,
Bo jesteś większy,
Bo jesteś silniejszy,
Bo jest was więcej,

Bo bez arogancji...
Bez ukrywania kompleksów...
Bo bez innych ludzi...

jesteś nikim.

poniedziałek, 4 maja 2009

Eee... no... kiedyś... gdzieś... Ktoś...

Drogi czytelniku,
Usiądź wygodnie w fotelu zaparzywszy uprzednio najprzedniejszej herbaty jakiej tylko masz na podorędziu, albowiem historia ta długa będzie i nużąca niezwykle. Akcja, której bohaterem jest Ktoś odbywa się Gdzieś, a w zasadzie w dwóch Gdziesiach o każdej porze dnia i nocy. Ów ktoś nieodziany nawet w najmniejszy skrawek garderoby przemierza więc drogi i bezdroża bezkresnych rubieży tych niezwykle mrocznych światów.


Gdzieś I

Niewielkie miasteczko z czerwonej cegły i czarnej dachówki liczne jest w drobne kręte brukowane ścieżki. Setki drzwi z poczerniałego dębu osadzone na zawiasach z brązu otwierają się jedynie do wewnątrz (wewnątrz definiuje jedynie na podstawie położenia osoby otwierającej drzwi). W miasteczku tym bowiem wewnątrz i zewnątrz przeplatają się ze sobą, przenikają nawzajem swe jestestwa tak, że robiąc krok do wewnątrz znaleźć można się na zewnątrz. Ktoś zawieruszył się gdzieś pośród wielu zaułków. Póki go więc znów nie odnajdziemy nie będziemy skupiać się na jego skromnej postaci, naszą uwagę bowiem przyciąga w tym momencie niezwykły odór gorzkich i niedojrzałych grejpfrutów najlepszej odmiany, którą to hoduje się jedynie w najdoskonalszych sadach położonych na nasłonecznionych stokach i podlewanych krystalicznie czystą wodą. Tybulcy głowią się od lat nad tym straszliwym fetorem, chociaż ich życie upływa raczej w przyjemnej atmosferze. Większość czasu spędzają bowiem na przenoszeniu swych bezcielesnych odwłokow z wewnątrz do zewnątrz i na odwrót. Nic więc dziwnego, iż Ktoś zagubił się w tej mieścinie, albowiem gdy ktoś raz do niej wejdzie wyjść na jeden tylko sposób może. Ale o toż jest nasz bohater wyłaniający się do wewnątrz, aby odnaleźć drogę do podziemi dawniejszych, niźli historia całego Gdzieś I. Bezsłoneczny labirynt, w którym kroczy po omacku, prowadzi go przy losowym wyborze dróg do... Prowadzi... Prowadzi... Prowadzi...

Gdzieś II

Ktoś spojrzał na okryte niedobrą sławą Gdzieś II. Złudnie proste ulice prowadziły do okolonego wysokimi budynkami o strzelistych gotyckich wieżach, brukowanego placu. Jednakże gdy ktoś postawił pierwsze kroki ku niemu plac zaczął się ni to przybliżać ni to oddalać. Jednocześnie dobiegły go wrzaski i znajomy zapach grejpfrutów wymieszany z odorem siarki.
-Uwolnij mnie!
-Kocham Cię!
-Jestem złem!
Ktoś odgadnąwszy że krok lewą nogą przybliża go a prawą oddala podskakując na jednej wkroczył na dziedziniec. Jego oczom ukazały się postacie będące źródłem głosów. Pierwsza z nich spętana ciasno tocząc pianę leżała w klatce, druga odziana w biel leżała krzyżem łkając, zaś trzecia w czarnym płaszczu obojętnie oddaliła się i wspięła po stromych schodach na najwyższą wieżę. Wtem jak na rozkaz ze wszystkich domów wyległ na ulicę tłum ludzi bez twarzy, bez płci i bez większego celu blokując drogę Ktosia i porywając go ze sobą głębiej w szaleństwo... Głębiej... Głębiej... Głębiej...

Gdzieś... indziej

Ktoś stał na krańcu ulicy przyglądając się z uwagą postaci wyłaniającej się z miasta nieopodal...

Postać wyłaniająca się z miasta nieopodal przyglądała się Ktosiowi stojącemu na krańcu ulicy...

Zarówno postać, jak i Ktoś ruszyli ku sobie jednocześnie odsłaniając miejsce, w którym na pasie powinien wisieć pistolet. Nie było tam jednak nic. Zbliżyli się na niebezpiecznie bliską odległość i z napięciem poczęli lustrować swoje twarze. Bliźniacze rysy i identycznie rzeźbione torsy nie pozwalały oderwać wzroku. Jednocześnie odwrócili spojrzenia w stronę domu, którego jeszcze tam nie było.
- Nim tam wejdziemy, powiedz kim jesteś? - zapytał Ktoś.
- Mówią na mnie... Ktoś...
Nie mówiąc więcej ni słowa skierowali swe kroki ku domu stojącemu w ogrodzie. Z przodu mieścił się podjazd dla powozów i soczyście zielony trawnik kryjący się w cieniu brzozy i innych iglaków. Oczka wodnego i ławki wcale tam nie było. Tak samo zresztą jak bzów, tawuł i innych tego typu kwiatów. Wkroczyli do przedpokoju. Od samego progu przywitały ich ciche, ekstatyczne szepty niewątpliwie kobiecej natury. Na ścianach pełno było przecudnych fresków i malowideł ilustrujących nagie, niczym nie skrępowane piękno natury. Podobne piękno eksponowały rzeźby w marmurze zdobione szmaragdami. Obu jegomości zaciekawił niezwykle ów pokój, więc chwilę jeszcze cieszyli oczy kunsztem artystów. Później jednak, pchani przeczuciem, bądź siłą fatalną udali się przez osadzony w głębi sali portal rzeźbiony w dwa niezwykłych walorów sukkuby. Za tymże portalem ujrzeli ogród obfitujący w drzewa różnej maści i upierzenia. Pomiędzy lipami na niewielkiej huśtawce bawiły się dwie dziewczyny. Pierwsza z nich w długiej ciemnogranatowej sukni i butach na wysokim obcasie dzierżąc w jednej dłoni wielki bukiet czerwonych róż związanych wstążką w kolorze sukni emanowała pięknym uśmiechem. Drugą zaś ręką wprawiała w ruch huśtawkę, na której siedziała jej towarzyszka. Ona to rozmarzonym wzrokiem wypatrywała w dali czegoś... czegoś nieuchwytnego. Odziana była w prostą tunikę, zaś jej włosy swobodnie rozwiewał wiatr. Na ręku wokół nadgarstka owinął się mały wąż pozując jakby był bransoletką. U ich nóg zwinięty w kłębek spało wilcze szczenię. Obie dziewczyny miały łudząco do siebie podobne oblicza...

by ARTemis and Ian