wtorek, 17 listopada 2009

Konsul imperator- Wesja druga- Wstęp- Początki

Nowa wersja, czegoś starego, ugryzłem problem od innej strony, mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłej zabawy przy czytaniu (nie jest wcale patetyczne, jeszcze, ale to w końcu tylko wstęp).

Z dedykacją dla W. Kocham Cię.




Lubię czasem usiąść na parapecie i oglądać złote i czerwone liście, które powoli, kołysane delikatnym dotykiem wiatru, usypiane smętnym zawodzeniem drzew, opadają na ziemię, niczym utulone dziecko składa głowę na poduszce. Gdy to oglądam, mam przed oczami tamtą jesień: byliśmy wtedy młodzi, bezczelni i ,jeszcze wówczas, szczerzy, a świat należał do nas (o czym sami jeszcze nie wiedzieliśmy). Dziękuję Wam za tamte chwilę, Moi Drodzy. Żałuję, że nie ma Cię z nami W... Mam nadzieję, że skończysz, co zaczęliśmy D.

Wspomnienia i refleksje

AA


Rozdeptana ścieżka, pokryta błotem, nierówna, wąska, zarośnięta. Właśnie dlatego spotkania odbywały się w takich miejscach- mało zachęcające, nieprzyjemne, szczególnie po zmroku i w czasie ulewy. Stare działki nadawały się wręcz idealnie.

Wszystko przygotowane, patrole rozstawione, środki zapobiegawcze, droga ucieczki. Brakuje tylko ich człowieka- spóźnia się już pięć minut, ale wszyscy nadal czekają na swoich pozycjach. Umowa jest prosta: czekają piętnaście minut, jeśli się zjawi wszystko jest w porządku, jeśli przyjdzie po czasie, miał problemy i nie powinni nawiązywać kontaktu, jeżeli nie pojawi się w ciągu pół godziny, całkowicie zaniechają prób odnalezienia go.

Jest... wchodzi na działkę, jak zwykle przygarbiony, granatowa kurtka przeciwdeszczowa i tak jest już cała przemoknięta, a kaptur naciągnięty tylko, by zakrywać twarz. Skręca w umówioną ścieżkę... mało kto w ogóle by ją zauważył. Pochyla się nisko, żeby nie złamać zbyt wielu gałązek dzikich malin. Zatrzymuje się, przykuca w specjalnej wnęce, przygotowanej w żywopłocie. Spojrzenie na zegarek- siedem minut oczekiwania. Przyspieszony oddech, wskazówka obserwowana kątem oka. W porządku, nikogo nie ma. Kładzie się na ziemi, przeczołguje na drugą stronę żywopłotu. Znajduje się w małym kwadratowym, osłoniętym zakątku, odciętym ze wszystkich stron od świata krzakami. Nie wstając wymacuje żeliwny uchwyt. Podnosi klapę bez większego wysiłku i, ciągle się czołgając, wpełza do tunelu. Piętnaście metrów klaustrofobicznej trasy- druga klapa. Używa amatorskiego peryskopu zmontowanego z dwóch lusterek, kawałka rurki i szkła powiększającego. Czeka kolejne siedem minut. Ani śladu życia. Wychodzi i ponownie przyjmując zgarbioną postawę rusza w stronę drzwi altanki.

Wyciąga rękę, chwila wahania, ostatnie spojrzenie przez ramię, trzy stuknięcia, potem dwa, znowu trzy, sekwencję kończą cztery. Jak zwykle brak odpowiedzi. Wyciąga klucz, przekręca w starym, lekko pordzewiałbym zamku. Wchodzi do małego przedsionka. Wyciąga z kieszeni szpitalne ochraniacze na buty, zakłada je, by nie zostawić śladów podeszw. Kolejne dwa klucze, tym razem solidne kłódki na mocnych, dębowych drzwiach. Powoli, nieufnie wkracza do pomieszczenia.

- Jesteś sam?- głos jest tradycyjnie zniekształcony, prawdopodobnie puszczony z dyktafonu. Nie odwraca się, jest lepiej, że nie znają swoich twarzy. Odpowiada tylko skinieniem głowy.

- Masz towar?- kolejne skinięcie. Podchodzi do stołu, rozpina kurtkę, to najbardziej nerwowy moment, wie, że w jego plecy wycelowana jest lufa pistoletu, sam mógłby teraz wyciągnąć broń i zabić lub postrzelić osobę, z którą robi interesy. Nie ma im tego za złe. W jego pracy takie warunki to chleb powszedni, ale jak coś takiego zorganizowali ludzie nie mający dostępu do rządowych narzędzi? Nieważne, jest profesjonalistą, potrafi zrozumieć, że takie środki bezpieczeństwa są konieczne. Sam nosi zaszytą w kołnierzu szklaną ampułkę z DeAR 69- najnowszy produkt wywiadu, gdyby zdołali go po tym odratować, miałby na tyle zniszczony mózg, że i tak nie mógłby nic powiedzieć. Na szczęście, nikt nie jest na tyle szybki, by udzielić pierwszej pomocy w setnej części sekundy od momentu zażycia trucizny.

Powoli, pozostawiając możliwie największą część rąk na widoku, wyciąga prawą dłoń chronioną skórzaną rękawicą (pod spodem nosi jeszcze chirurgiczne- lateksowe). Kładzie wyciągniętą teczkę na blacie. Schyla się, podnosi reklamówkę z logiem biedronki. Zagląda do środka, wszystko się zgadza, trzy słoiki „pulpetów babuni”. Ich sos jest na tyle gęsty, by przy oględzinach ukryć ciekawszą część zawartości naczynia.

Podnosi torbę, cofa się do wyjścia. Ani jednego spojrzenia, ani jednego słowa. Wszystko poszło zgodnie z planem, teraz wystarcz stąd wrócić do szosy, wsiąść w autobus, wysiąść we wsi nieopodal, przebrać się na leśnym parkingu i samochodem wrócić do domu. Chyba robił to dla tego dreszczyku emocji i zastrzyku adrenaliny- pieniądze to tylko miły dodatek. Zamyka drzwi zewnętrzne na zamek. Wie, co teraz. Poczeka kilka tygodni na następne zamówienie, tydzień na zdobycie akt, oczekiwanie na informacje o miejscu i dacie spotkania. Będzie czekał i będzie czujny... tego uczą na szkoleniu wszystkich pracowników tajnych służb.


Wewnętrzne, solidne drzwi mieszkania otworzyły się cicho. Chłopak wsunął rękę w ciemność i nacisnął włącznik światła. Stłumiona, niemrawa poświata spowiła przedpokój- używali słabych świetlówek, by nie przeszkadzać sobie nawzajem w nocy. Zdjął kurtkę, ściągnął buty, wsunął kapcie na nogi. Ruszył cicho do swojego pokoju, jednak przerwał wędrówkę w pół kroku. „Profesjonalistka” pomyślał, podchodząc do fotela w salonie, w którym siedziała młoda, śpiąca dziewczyna. Była nowym nabytkiem Gildii, nie zwerbował jej ze względu na talenty, ale raczej z uwagi na jej pracowitość i obowiązkowość. Pełniła teraz funkcję kogoś w rodzaju jego sekretarki i pokojówki, będąc jedyną współlokatorką.

Stał tam jeszcze chwilę przyglądając się jej śniącej twarzy. Odwrócił się i wyszedł. Ich mieszkanie było jednocześnie główną siedzibą Gildii, udał się więc do do dużego pokoju, znajdującego się obok jego gabinetu, w którym znajdowało się archiwum organizacji- trzy szafy z mniej ważnymi dokumentami, duża, stara, solidna, dębowa szafa, wyłożona od środka stalową blachą, zamykana na cztery zamki antywłamaniowe i zasuwkę z solidną kłódką- w tej chował tylko najważniejsze informacje- dane członków Gildii i najpotrzebniejsze w ich planie materiały. Oprócz tego w pokoju było małe biurko i ich główny komputer. Wyciągnął teczkę z torby, położył na biurku. Wyszedł na chwilę do salonu, gdzie po cichu nalał sobie lampkę wina i wrócił do pomieszczenia. Przeglądał materiały około pół godziny, potem przełożył je do białej teczki, na którą przykleił niewielkie zdjęcie premiera, a pod nim umieścił dodatkowo imię, nazwisko, numer i datę urodzenia. Otworzył najważniejszą szafę, wsunął w szczelinę między jej drzwiami stalowy pręcik, aby wyłączyć pułapkę, odsuwając się na bok, otworzył szerzej. Wciągnął rękawice, umieścił teczkę między wieloma jej podobnymi na górnej półce. Starannie zamknął szafę, sprawdzając przy tym każdy zamek trzy razy.

Wrócił do salonu, usiadł naprzeciwko śpiącej dziewczyny. Herbata, którą dla niego zrobiła dawno wystygła, ale kanapki wyglądały zachęcająco. Zjadł szybko i z apetytem, zapijając zimnym naparem. Okrył współlokatorkę kocem i poszedł do łazienki. Nie trudził się układaniem ubraniem, rzucał je na podłogę. Dopiero wchodząc pod prysznic poczuł, jak bardzo zmęczony jest jego organizm. Szybka kąpiel, strumienie gorącej wody, szampon o relaksującym zapachu. Wycierał się szybko i niedbale, wciągnął spodnie piżamy, nawet nie myślał o szlafroku. Idąc do swojego pokoju zatrzymał się, by zgasić światło w salonie.

Spojrzał na zegarek, czwarta w nocy. Postara się szybko zasnąć, musi wstać za dwie godziny, jutro też ma pracowity dzień. No i musi jeszcze Go pożegnać...

niedziela, 1 listopada 2009

Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu...

Mnie nikt nie czyta(nie dziwię się), leniwce nie piszą, to może mnie ktoś poogląda (tak, chciałam po prostu sprawdzić jak to działa) . Akurat pasuje do listopadowego klimatu(tak, nie uznaję święta na H). Na zdjęciu Allemande i mhroczny mieleński domek. Teraz powinnam rzucić jakieś numerki, że niby profesjonalny sprzęt mam, ale nie lubię kłamać (nie ma jak autoreklama).

Może któregoś z szanownych autorów natchnie na pisanie.

Posted by Picasa