poniedziałek, 28 grudnia 2009

Na wzór greckiej tragedii

Siedzieli od dobrych dwóch godzin przytuleni plecami do głazów u stóp wzgórza. Należeli do jednego z kilku oddziałów zwiadowczych wojsk sprzymierzonych, które to obozowały dwadzieścia kilometrów dalej na północ.

Słońce niemiłosiernie paliło gdy osiągnęło swą najwyższą pozycję na niebie. Niewielkie manierki całej trójki żołnierzy pokazywały już dno, ale było to niewielkim zmartwieniem. Transporter, który osłaniali zepsuł się na ostatnim odcinku przed bazą, a radiostacja oddziału uległa zniszczeniu parę godzin wcześniej w niewielkiej lawinie jaką wywołał warkot potężnego silnika. Jedyny oficer w konwoju wysłał ich by sprowadzili pomoc.

Teraz kwitli w bezruchu i milczeniu, modląc się by snajper, który ich tu przygwoździł, znużył się czekaniem i dał im spokój. Mało prawdopodobne jednak by tak się stało.
- Co robimy? Czekamy już chuj wie ile, a wokół nikogo. - powiedział starszy kapral.
- Nic. Siedzimy. - odpowiedział sierżant, poprawiając paski przy hełmie.
- Ten gnój może wezwać wsparcie! - wybuchł szeregowy na skraju paniki. - Albo zaraz jebnie nam tu granat!
- Cisza. - burknął najstarszy stopniem, krzywiąc się przy tym. Świeży opatrunek na jego udzie całkiem przesiąkł już krwią. - Gdyby nie ten jego pieprzony tłumik nasi już dawno by tu byli.
- To czemu sami nie strzelamy? - dopytywał się kapral.
- Bo teraz moglibyśmy ściągnąć tu jego kumpli. Cała nasza nadzieja w tym, że nie mają między sobą łączności. W przeciwnym razie jesteśmy w dupie.
- Więc mamy siedzieć... - szeregowy gestykulował energicznie rękami, gdy usłyszeli odgłos strzału, a z kamienia za którym się chowali odprysł odłamek wielkości dłoni.
- Kurwa! Więc mamy siedzieć bezczynnie i czekać na zbawienie. Zajebiście!
Milczenie po tym stwierdzeniu zabrzmiało o wiele dosadniej niż gdyby, sierżant potwierdził ich status donośnym "Tak, kurwa!".

Doskonale wypolerowane ostrze noża działało jak małe lusterko.
- Siedzi tam cały czas i nie odsuwa oka od celownika. - zameldował kapral. - Cierpliwy sukinsyn. Nakrył się jakimś prześcieradłem i czeka.
- Możemy go zdjąć? - spytał sierżant.
- Marne szanse. Ledwo wystaje, a żeby przycelować musiałbym wystawić łeb na strzał. - odparł. - Macie jeszcze wody?

Szeregowy zaczął się trząść.
- Nie zniosę tego kurwa, ani minuty dłużej! - wykrzyknął i poderwał się na równe nogi, po czym rzucił się biegiem przed siebie w otwartą pustynię. Tym razem celny już strzał trafił go w prawą łopatkę. Ranny zwinął się na ziemi z bólu, płacząc przez zaciśniete zęby. Pozostali dwaj nawet nie drgnęli, patrząć tylko z przerażeniem. Słyszeli łkanie i ledwo chwytany oddech, gdy szeregowy powoli topił się w czerwonej pianie wypełniającej jego płuco.
- Co robimy? Czemu go po prostu nie zabije? - wysyczał kapral.
- Czeka tylko, aż po niego wyleziemy.
- I damy się ściągnąć...
Znowu milczenie.
- Nie możemy go zostawić, panie sierżancie.
- Wiem.
Sierżant pociągnął ostatni łyk z manierki, otarł czoło po czym oparł karabin o głaz.
- Pójdę po niego. Gdy tylko dam ci znak zaczniesz napierdalać na oślep w kierunku snajpera. Może go trafisz, a może nie. Ja w tym czasie przyciągnę tu szeregowego.
Kapral nie odpowiedział.
- Zrozumiano kapralu? - sierżant podniósł głos. - Zaraz zabije go odma. - przypomniał.
- Tak jest...
- Gotów? Raz, dwa, trzy! - na ten znak automat żołnierza zaczął pluć ołowiem po zboczu. Dowódca grupy właśnie dopadał rannego gdy stłumiony przez kanonadę kaprala wystrzał rozerwał mu lewą komorę serca. Ostatni z żołnierzy schował się za kamieniem gdy skończyła mu się amunicja.
- Sierżancie!
Nic...
- Jurek!
Cisza...
- Kurwa! - kapral zerwał hełm i rzucił nim o głaz. Za hełmem poleciał karabin. Mężczyzna gotował się z bezsilności i nienawiści do snajpera. W końcu bezsilność zwyciężyła, a ten skulil się w pozie płodowej czekając. Czekając na... Śmierć?

Zaczęło się od głuchego dudnienia. Chwilę później dźwięk zbliżony do stłumionego gromu przeszedł w wyraźny odgłos łopat helikoptera. Wyłonił się nad horyzontem, rosnąc z każdą chwilą. Majestatyczna sylwetka odchyliła się w tył gdy śmigłowiec przeszedł w zawis, odsłaniając sprzężone z hełmem strzelca działko. Zbocze wzgórza zasypał ogień z wielkokalibrowej broni automatycznej. Rozerwany pled, którym okrył się snajper, pokrył się szkarłatem. Po twarzy kaprala spłynęły gorzkie łzy, gdy wokół niego spadały rozgrzane łuski, a w powietrzu górował on - deus ex machina.